Spory
psychoterapeutów o skuteczność psychoterapii, są tak stare, jak sama
psychoterapia.
Niektórzy psychoterapeuci są jak wyznawcy religijni: wierzą, że ich szkoła terapeutyczna jest najlepszą drogą do psychicznego zbawienia.
Członkowie wyznań religijnych chętnie utrzymują, że ich denominacja zawiera pełnię prawdy objawionej. Ci bardziej fundamentalni skłonni są innych potępiać, ci bardziej liberalni patrzą na inne wyznania z przymrużeniem oka, przyznając im ziarno prawdy.
Uczucie posiadania prawdy jest bardzo uspokajające.
Niektórzy psychoterapeuci są jak wyznawcy religijni: wierzą, że ich szkoła terapeutyczna jest najlepszą drogą do psychicznego zbawienia.
Członkowie wyznań religijnych chętnie utrzymują, że ich denominacja zawiera pełnię prawdy objawionej. Ci bardziej fundamentalni skłonni są innych potępiać, ci bardziej liberalni patrzą na inne wyznania z przymrużeniem oka, przyznając im ziarno prawdy.
Uczucie posiadania prawdy jest bardzo uspokajające.
Lubią
czuć się najbliżej prawdy psychoanalitycy, wierni pierwszemu z (niewątpliwie) genialnych
terapeutów, Freudowi i jego mniej lub bardziej wiernym mistrzowi kontynuatorom.
Im coś wcześniejsze, bardziej pierwotne, głębiej wyparte, tym bliższe istocie
problemów człowieka, zaś analiza ma narzędzia, by to zgłębiać. Lubią czuć się
blisko prawdy terapeuci poznawczo-behawioralni, którzy słuszność swoich
poglądów mogą potwierdzić krótkim czasem leczenia licznymi dowodami
empirycznymi. Nie stronią od prawdy terapeuci humanistyczni, którym z kolei objawiona
została prawdziwa natura człowieka, zgodnie z filozofią egzystencjalną zanurzonego
ze wszystkich stron w morzu wolności i odpowiedzialności, w które został
wrzucony, ale które też kształtuje.
A
więc jesteśmy lepsi, bo jesteśmy starsi, albo jesteśmy lepsi, bo jesteśmy
skuteczniejsi, albo integrujemy więcej uznanych szkół i technik, albo nasza
dziedzina jest bliższa nowoczesnej neurobiologii, albo zrobiliśmy więcej badań
itd. Sporów nie ma końca i niekiedy przypominają one dziecięcą grę w „Moje
lepsze, niż twoje”. Tymczasem jest nam coraz bliżej do zarozumiałości niż do
prawdy.
Jak
może to wpływać na samych pacjentów? Nie wiem dokładnie, ale ktoś zauważył, że
pacjenci psychoanalityczni mają sny freudowskie, pacjenci analizy jungowskiej –
jungowskie, jeszcze inne sny mają klienci terapii Gestalt, a w terapii
egzystencjalnej klienci śnią w zawoalowany sposób o śmierci.
Czy
to nie smutne, że właśnie największe autorytety psychoterapii wiodły ze sobą
niekiedy najbardziej zaciekłe spory, w których padały swoiste ekskomuniki,
wykluczenia, podziały, w których wzajemnie odsądzano się od czci i wiary? A co
z wiarygodnością przed tymi, którzy do terapeutów przychodzą?
Orężem
w dyskusji niektórych terapeutów jest pojęcie „psychoterapii opartej na
dowodach” (zob. też EVT - empirically validated herapy). Dziś wszystko, co ma
udowodnioną naukowo skuteczność, sprzedaje się lepiej. Zwłaszcza, jeśli
kupującym jest tak poważny inwestor, jak Narodowy Fundusz Zdrowia.
Tymczasem
nurt badań nad skutecznością psychoterapii i ich metaanalizy z ostatnich
czterdziestu lat ukazują, że sama metoda nie jest aż tak ważna. Ważniejsze są
już cechy samego pacjenta (rodzaj i głębokość jego zaburzeń, posiadane wsparcie
społeczne) oraz jakość relacji psychoterapeutycznej (w tym sojusz
terapeutyczny), czyli także udział danego psychoterapeuty.
Podobna
skuteczność różnych metod psychoterapeutycznych nosi miano „Dodo bird verdict”
- pojęcie zaczerpnięte z Alicji w Krainie Czarów. Oznacza ono, że wszyscy wygrywają,
to znaczy wszystkie szkoły psychoterapii mają podobną skuteczność.
Jeszcze
inne badania (których autorów nie pamiętam), wykazały ciekawą zależność. Otóż
początkujący psychoterapeuci jednej modalności bardziej różnią się między sobą pod
względem sposobu pracy, niż doświadczeni terapeuci różnych szkół. Być może z
biegiem czasu stajemy się bardziej eklektyczni, nie zawsze zdając sobie z tego
sprawę.
Jeśli
jesteś psychoterapeutą i uważasz, że metoda jest najważniejsza, proponuję ci w
wyobraźni następujący test. Czy mógłbyś powiedzieć do koleżanki, kolegi
terapeuty, reprezentującego inną modalność, ale o takim stażu co ty, takie oto zdanie:
„Ponieważ pracuję metodą X, jestem bardziej skuteczny w pracy z daną grupą
pacjentów, niż ty, który pracujesz metodą Y”?
Jeśli
nie, to z jakiego powodu? Być może intuicyjnie powołasz się na indywidualne
cechy osobowościowe, predyspozycje, styl itp. Tego nie da się wyszkolić, ale da
się usprawnić dzięki wieloletniej pracy nad samym sobą.
Proponuję
teraz zupełnie odmienną perspektywę: wyobraźmy sobie, że znika na odległy plan
metoda psychoanalizy, terapii Gestalt, psychoterapii poznawczo-behawioralnej,
systemowej, ericksonowskiej... Jest terapeuta Krzysztof, Barbara, Anna, który pomaga oraz jego
pacjent Jacek, Katarzyna... Terapeuta pomagając (czy wie o tym, czy nie) pracuje
przede wszystkim sobą, swoją osobowością, doświadczeniem, świadomością, ogólną
fachową wiedzą, a na końcu techniką. To inna optyka. Z pytania o metodę
przechodzimy do pytania, jaki terapeuta, z jakim pacjentem, w jakim kontekście,
jest w stanie stworzyć dobry terapeutyczny duet, z korzyścią dla tego
ostatniego.
Zwrócił moją uwagę fragment, w którym autor pisze o wpływie "zarozumiałości" / "jedynej właściwej drogi terapeutycznej" psychoterapeuty na klientów.
OdpowiedzUsuńUważam, że to nie jest tak, że pacjenci psychoanalityczni mają sny freudowskie, pacjenci analizy jungowskiej – jungowskie itd. Oni śnią sny o sobie, swoim życiu, sny wolne od znaczeń i interpretacji. Dopiero psychoterapeuta nadaje temu, co słyszy znaczenie. I jest to dla mnie zrozumiałe, że czyni to zgodnie z jego wewnętrznymi przekonaniami i szkołą, w jakiej się kształcił. Byłabym zaskoczona, gdyby czynił inaczej - wówczas deprecjonowałby to, w co wierzy, lub podważał efekty własnej praktyki.
Każde podejście psychoterapeutyczne widzi świat i człowieka, jakby przez inne okulary, ten sam objaw zazwyczaj będzie interpretowany inaczej w różnych podejściach psychoterapeutycznych. Myślę jednak, że o ile tych „szkiełek” prawd jest wiele, każdy psychoterapeuta potwierdzi, że dla niego to człowiek jest najważniejszy.
W tej różnorodności "prawd" jest cenne też to, że nie ograniczają ani klientów ani psychoterapeutów do decydowania o sobie i wyborze tego, co dla niego jawi się jako najbliższe i w danym czasie najlepsze.
To, co z tym psychoterapeuci robią dalej, jakie spory wiodą itd. to myślę już całkiem inna bajka, w dużej mierze tego kto taki spór rozpoczyna.
A z drugiej strony, sa klienci, którzy potrzebuja analizy, są tacy, którym przyda się rozłożenie ich przekonań na czynniki pierwsze i zmiana na tym poziomie, a są tacy, którzy skorzystają z egzystencjalnych rozmów o sensie życia. Z drugiej strony, na szczęście jest nurt badań (a niestety spora częśc terapeutów stronii od zainteresowania empirią, może poza tymi, co mają w nazwie "evidence based"), który szuka tego co wspólne w terapii i robi ekstrakt z czynników leczących. Jak się okazuje sam nurt terapeutyczny i technika ma znaczenie stosunkowo niewielkie. O wiele większe - osoba terapeuty, gotowość do zmian klienta i jakość relacji terapeutycznej.
OdpowiedzUsuń"Czy to nie smutne, że właśnie największe autorytety psychoterapii wiodły ze sobą niekiedy najbardziej zaciekłe spory, w których padały swoiste ekskomuniki, wykluczenia, podziały, w których wzajemnie odsądzano się od czci i wiary?"
OdpowiedzUsuńBardzo się z tym zdaniem zgadzam. Niestety taka jest widać natura jednostek wybitnych - są narcystyczne, ale dzięki temu mają motywację i energię, aby okrywać, publikować, propagować swoje koncepcje. I myślę sobie, że to bardzo dobrze, że te wybitne osoby były (przynajmniej w jakiś sposób) zaburzone, bo dzięki temu mogły odkryć nowe rzeczy. W końcu Freud nie odkryłby kompleksu Edypa, gdyby sam go nie miał.
Ale mimo wszystko najbardziej lubię autorów, którzy mają wewnętrzną mądrość, aby opisywać świat jak najlepiej, a nie jak najbardziej niepowtarzalnie i autorsko. Bardzo cenię Stephena Johnsona – właśnie za to, że mało wniósł nowych koncepcji, nie bał się do tego przyznać, a jednocześnie przez swoje książki wszystko pięknie uporządkował korzystając z najlepszych odkryć innych ludzi.
A jakoś tego „Dobre życie w pojedynkę” jak dotąd nie spotkałem, dopiero zobaczyłem u Ciebie na stronie. Ale już mam na oku i niedługo mam nadzieję się nią cieszyć, bo w przypadku tego autora naprawdę spodziewam się kolejnej książki, w której będę kiwał z uznaniem głową niemal co każde zdanie.