Klienci wolą autentycznych psychoterapeutów, nawet, jeśli na pierwszym miejscu stawiają ich wiedzę i umiejętności.
Wielu klientów interesuje się tym, czy terapeuta jakoś ucieleśnia w swoim życiu to, co wprost lub nie wprost ukazuje na sesjach jako wartość. Przed wielu laty, a będzie to już z pół wieku temu, Carl Rogers przekonywał, że z triady kluczowych cech terapeuty autentyczność – bezwarunkowa akceptacja – empatia, ta pierwsza jest najistotniejsza dla rozwoju klienta i zarazem najtrudniejsza do wyuczenia. Dlatego uważał też, że do profesji terapeuty ważniejszy jest dobór pod względem cech, a nie samo szkolenie.
Myślę jednak, że jest jeszcze inny rodzaj autentyczności: autentyczność życiowa, spójność między tym, w co psychoterapeuta wierzy i jak żyje.
Metoda terapeutyczna, jaką się psychoterapeuta posługuje, zawsze zakorzeniona jest w jakiejś teorii psychologicznej czy nawet filozofii człowieka. Z perspektywy tej teorii patrzy na zachowanie osoby, której pomaga, na przyczyny jej cierpienia i sposoby przezwyciężenia go.
Od dawna frapuje mnie to, jak myślenie psychoterapeuty w gabinecie na temat człowieka przekłada się na jego myślenie po wyjściu z pracy.
Psychoanalityk, o ile dobrze rozumiem fundamenty teoretyczne jego pracy, nie może być zbytnim optymistą w kwestii swobodnego kształtowania ludzkiego życia. Życiem jego pacjenta kierują przecież gwałtowne popędy i konflikty. Konflikty sprzecznych sił w osobowości powodują problematyczne objawy. Większość zachowań pacjenta, jego myśli, pragnień i uczuć, wytwarza jego nieświadomość. To, co robi, mówi i śni, znaczy coś innego, niż się pacjentowi wydaje. Pomyślność terapii polega na osiągnięciu jakiegoś kompromisu pomiędzy walczącymi instancjami jego osobowości. W zawodowym myśleniu klasycznego psychoanalityka na temat jego pacjenta konstrukt, jakim jest wolność decydującego o swoim losie człowieka. A z tego, co zaobserwowałem, (a znam wielu psychoanalityków) są oni mocno przekonani o prawdziwości teorii, po których poruszają się w swoim gabinecie.
Jak więc dzieje się, że psychoanalityk w życiu osobistym powie: „Cóż, musisz sam dokonać wyboru”, „Brak mi czasem silnej woli”, „To tylko zły sen, bez znaczenia, nie martw się”?
Rozumiem, że nawet psychoanalityk posługuje się na co dzień językiem potocznym i nie interpretuje swoich bliskich, ale tu chodzi nie o język, tylko o osobiste przekonania na temat naszej natury, zgoła inne niż przekonania gabinetowe…
Upraszczając: jak można wobec jednego człowieka (pacjenta) nie wierzyć w wolność wyboru, a wobec innego (np. kolegi) jak najbardziej w niego wierzyć?
Podobną zagadką jest dla mnie światopogląd terapeutów behawioralnych. W świecie myślenia behawioralnego również nie jesteśmy wolni, gdyż jesteśmy uwarunkowani. Wyznawane wartości, przeżywane uczucia, również te wzniosłe, są skutkiem skończonej serii nagród i kar, pozytywnych i negatywnych wzmocnień. W 1956 roku odbyła się słynna debata między Rogersem i Skinnerem. Wspominając ją po latach w swojej książce Sposób bycia, Rogers pisze:
Wszystko, co robię, jak i wszystko, co robi Skinner, jest zatem nieuniknionym wynikiem tego, jak zostaliśmy uwarunkowani. Jak zauważył Skinner, człowiek działa w sposób, jaki zostaje na nim wymuszony, lecz tak, jak gdyby nie był do tego zmuszony. (…) To, co uważamy za nasze decyzje, wybory i wartości, jest w istocie jedynie iluzją. Skinner nie napisał swojej książki dlatego, że zdecydował się przedstawić swoje poglądy, lub też pokazać, jaki typ społeczeństwa ceni, lecz po prostu dlatego, że został uwarunkowany, by postawić pewne znaki na papierze. Ku memu zdziwieniu sam to przyznał, w czasie pewnej sesji, w której obaj uczestniczyliśmy.
Skinner jest więc głęboko autentycznym psychologiem: spójny jako naukowiec i ten, kto z boku patrzy na swoje naukowe poglądy.
W ostatnim przykładzie odniosę się do terapeutów nurtów humanistycznych (Gestalt, podejście egzystencjalne, skoncentrowane na osobie), do których jest mi najbliżej. Problem światopoglądowej autentyczności terapeutów humanistycznych jest pewną odwrotnością w stosunku do tego problemu u psychoanalityków. Psychoterapeuta Gestalt odwołuje się do wolności i odpowiedzialności za to, co klient zrobił i zrobi z własnym życiem. Perls tak rozpoczynał swoje seminaria:
Jeśli więc chcecie zwariować, popełnić samobójstwo, „nakręcić się”, albo przeżyć coś, co zmieni wasze życie – wszystko zależy od was. Ja robię swoje, a wy róbcie swoje. Jeśli ktoś nie chce wziąć za to odpowiedzialności, proszę, by nie brał udziału w tym seminarium. Przyszliście tutaj z własnej woli. Nie wiem, jak dojrzali jesteście, ale istota osoby dojrzałej polega na tym, że umie wziąć odpowiedzialność za siebie – za swoje myśli, uczucia i tak dalej…
Czy jednak współcześni gestaltyści, inspirujący się Perlsem i jego uczniami w Esalen, po powrocie do domu nie mówią czasem: „Musiałem to zrobić”, „W tej sprawie nie mam wyboru”, „Zrobiłem to podświadomie”, „Przez szefa chyba wpadnę w depresję”…
Lekarz nie musi wierzyć w skuteczność leku, aby lek był skuteczny. Ale z psychoterapeutą sprawa ma się chyba inaczej. Nie wiem jeszcze dokładnie, dlaczego. Na pewno terapeuta pracuje sobą i nie jest dobrze, jeśli jest terapeutą podzielonym. Inaczej będzie wyznawcą maksymy: "Nie rób tak, jak ja robię. Rób tak, jak mówię".
Czy jako klient oczekiwałbyś od swego psychoterapeuty takiej spójności, o jakiej piszę?
Czy jako terapeut(k)a zastanawiałeś (-aś) się kiedyś nad sprawą swojej autentyczności w przejściu między gabinetem a pozostałą częścią życia?
No tak, ale terapeuta nie jest zazwyczaj żadną istotą oświeconą. Ma swoje problemy, swoje trudności, swoje opory, konflikty, itd. Ma też swoją terapię - na której to on pracuje nad sobą. I o ile owszem, dobrze jest, by brał odpowiedzialność za swoje życie - to również jest człowiekiem ułomnym. I zadaniem jego jest pracować nad sobą, by uspójniać się jak najbardziej. Mi osobiście zdarza się powiedzieć coś klientowi i pomyśleć, że mi równiez coś takiego by się przydało - czasem takie doświadczenie gdzieś we mnie zapada. Czasem klienci są wręcz bodźcem do zmian - bo rzeczywiście, "głupio trochę" "radzić" w sprawie, w której samemu ma się kłopot. Z jeszcze innej strony - pracując z klientem jest się z boku, można obserwować; sztuką jest zastosować coś takiego w stosunku do siebie (Jung kiedyś powiedział, że trudno spojrzeć na własne plecy - miał na myśli obszar nieświadomy). Stąd też potrzeba terapii i rozwoju własnego terapeuty. Więc dla mnie, terapeuta autentyczny, to taki który ma świadomość własnych obszarów do pracy i tę pracę wykonujący. Taki, który umie przyznać, że jest też tylko człowiekiem.
OdpowiedzUsuńTak, terapeuta jest tylko człowiekiem, popełnia błędy i powinien dbać nieustannie o swój rozwój - to rozumiem. W moim poście chodziło mi jednak bardziej o świadomość niż o proces stawania się: czy my terapeuci zdajemy sobie sprawę z rozdźwięku pomiędzy naszą filozofią w gabinecie a poza nim? Czy ta świadomość nas nie kłopocze, nie swędzi? Jak sobie z nią radzimy?
OdpowiedzUsuńJak słusznie zauważył pan Rogers autentyczność terapeuty jest kluczowa w terapii. Jak wiadomo gestaltysta pracuje sobą, całym, takim jaki jest, co wie i potrafi i jakie ma doświadczenia życiowe. To także te doświadczenia, problemy i "smutki" terapeuty (o ile są przepracowane a przynajmniej uświadomione) pomagają być empatycznym, wspierać i konfrontować. A zatem jak tu nie praktykować tego, co się wygłasza w gabinecie? Jak tu nie dbać o swoje ciało, emocje i świadome myślenie, skoro tego oczekujemy od klientów i co więcej, właśnie to, że i oni i my tak robimy im pomaga?
OdpowiedzUsuńAutentyczność jakże bezcenna wartość,ale czy w kapitalistycznym świecie ludzie potrzebują jej , czy nie lepszym rozwiązaniem są nadęte i mądre interpretacje???
OdpowiedzUsuńJako klient dobrze się czuję z terapeutą, który jest autentyczny także w swojej niespójności. Jako terapeuta? Jest mi bliskie podejście Yaloma: ukazywanie swojej ciemnej strony, otwarte mówienie o dylematach, przyznawanie się do błędów z pytaniem w tle - czy to najlepiej służy klientowi? Ciekawy temat, inspirujące do refleksji pytania, miło czytający się wpis. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńAutentyczność także w swojej niespójności - to świetna możliwość, by zaangażować swoje ograniczenie na rzecz klienta!
OdpowiedzUsuńTymczasem z podpowiedzią przyszedł mi G. Yontef, amerykański psychoterapeuta Gestalt. Podpowiedź jest niepełna, ponieważ poniższy tekst trudno jest zastosować do różnic światopoglądowych w osobie terapeuty w zależności od pola:
Niektórzy uważają, że jeśli psychoterapeuta będzie autentycznie skłonny do kontaktu i nie będzie sztucznie przyjmować postawy wertykalnej (udawać), to będzie taki sam w trakcie psychoterapii i poza nią; a jeśli nie, to będzie oszustem. To prawda, że jeśli nie przyjmie on fasady terapeuty, struktura jego charakteru będzie prześwitywać, a jego „terapeuto-podobne” i „nie-terapeuto-podobne” ujawniać się będą w psychoterapii i poza nią. Ale ludzie są autentycznie różni w różnych kontekstach. Człowiek jest inny jako kochanek, nauczyciel, terapeuta, ojciec, oskarżony; psychoterapia jest czymś innym niż przyjaźń (pogrubienie moje). Wedle myśli Arystotelesowskiej, cechy przysługują osobie niezależnie od kontekstu. Podług teorii pola, na której terapia Gestalt została zbudowana, cechy są funkcją osoby i pola, którego częścią jest osoba.
Gary M. Yontef, Dialog w terapii Gestalt
Witam, dopiero dziś odkryłem tego bloga ;) Piszę, aby coś sprostować (a o czym często się zapomina) nt. terapii behawioralnej. Otóż wg tego podejścia warunkują nas bodźce - także bodźce wewnętrzne, w postaci myśli ;) Dlatego każdy może warunkować sam siebie wg własnej woli - dlatego terapia behawioralna i poznawcza często występują razem oraz mają tyle wspólnego :)
OdpowiedzUsuńJa również odkryłam tego fantastycznego bloga dziś i również dołączam się do sprostowania. Nawiasem mówiąc, nie wiem, czy istnieją jeszcze jacyś terapeuci czysto behawioralni i wyznający filozofię Skinnera. Może conajwyżej terapeuci dzieci autystycznych...
OdpowiedzUsuńZastanawiam się, czy w tym poście problem polega bardziej na kwestii wiary w wolność człowieka czy na stopniu odsłonięcia się i szczerości terapeuty. Jeśli chodzi o to drugie, to uważam to za jeden z kluczowych dylematów w naszej pracy i często o tym myślę. Z jednej strony - jest pole, czyli jak rozumiem, fakt bycia w roli terapeuty ogranicza nasze odsłanianie siebie. Ale z drugiej strony, myślę, że mimo to autentyczność jest możliwa i że wzrasta ona wraz ze wzrostem naszej dojrzałości i humanizmu:)
a dla mnie jest niezrozumiałe, dlaczego rozważa się prawdziwość terapeuty
OdpowiedzUsuńNie wiem, ile moja terapeutka ma lat, nie wiem, czy jest mężatką, czy ma dzieci, jaka jest prywatnie. Nigdy mi nie doradza, co mam zrobić. Co najwyżej pytania, czy z tą osobą próbowałam o danym problemie porozmawiać interpretuję jako radę.
Nie przyszłoby mi do głowy rozważać jakiejś autentyczności.
Dlatego w artykule skupiłem się na autentyczności rozumianej jako spójność między gabinetem a życiem prywatnym, a nie na tzw. odsłanianiu siebie podczas sesji. Innymi słowy, kieruję do terapeutów pytanie, jak przeżywają spójność między tym, w co wierzą w gabinecie a w życiu osobistym.
UsuńBardzo fajny tekst - świetnie obnaża niedoskonałości... doktrynerstwa :)
OdpowiedzUsuńBo tak na dobrą sprawę, to jaka to zasługa Skinnera, że przytaknął w kwestii swojej motywacji do pisania książki? Zwyczajnie był konsekwentny – intelektualnie. Ale z psychoanalitykami i gestaltystami to świetne spostrzeżenie. Trudno trzymać się doktryny, kiedy konfrontuje się ją z realnym życiem.
Zawsze miałem takie przeświadczenie, że realna psychika podobna jest do trójwymiarowej rzeźby. Coś jakbyśmy widzieli – dajmy na to – Myśliciela dłuta Rodina. Każde ujęcie teoretyczne to tylko jeden rzut, jedno zdjęcie całej figury. Im więcej ujęć mamy (więcej ujęć teoretycznych znamy), tym lepiej możemy sobie wyobrazić w umyśle kształt danej rzeźby – czyli psychiki danego człowieka per analogia. To oczywiste, że zawsze będzie to tylko wyobrażeniowy model czegoś nienamacalnego, ale każde nowe ujęcie daje nam większą świadomość realnych „kształtów” psychiki danego człowieka.
Pschoanalityk będzie się upierał, że nie możemy być świadomi jak wyglądają nogi Myśliciela, bo z jego perspektywy tego nie widać, a gestaltysta stwierdzi, że nogi to on ma świetnie umięśnione, ale tylko sam Myśliciel może stwierdzić, czy ma dwie ręce, bo ujęcie Gestaltu akurat drugiej nie ujmuje.
Dobra, nie wiem, czy jestem w stanie skutecznie przykazać tę myśl tak późno w nocy – idę spać ;)
pozdrawiam
dziekuję za ten wpis, jest bardzo ciekawy! :-)
OdpowiedzUsuńMam pytanie, w pewnym sensie odnoszące sie do tego, co zostało tu napisane. Jak to jest z wymiarem duchowym, z wiarą?
Słyszałem kiedyś, ze terapeuta świecki (nie chrzescijanski) powinien znac założenia rożnych religii, ponieważ pacjenci do niego przychodzący moga być rożnych wyznań.
Ja jestem katolikiem. Podczas pewnej sesji terapeuta pytał mnie o moja religie. Gdy sie do niej przyznałem (wcześniej pomiędzy wersami mogł juz to wyczytać), zaczął w rozmowie nawiązywać do pewnych istot w które z założenia wierzą katolicy, po prostu przytoczył takie informacje które wskazywałyby na to ze on sam tez jest katolikiem. Rozmawialiśmy jak "katolicy" ale zdałem sobie sprawę , ze terapeuta nie określił jasno swojej religii. Mogł równie dobrze ją ZNAĆ, a nie być jej wyznawcą. Czy to możliwe? Czy moze w przypadkach rozmowy o wierze terapeuta jest autentyczny?
Tak, terapeuta może znać założenia religii, szanować ją i nie być jej wyznawcą.
OdpowiedzUsuńNie widzę tu kwestii autentyczności.
Różni terapeuci w różnym stopniu gotowi są odsłaniać swoje przekonania religijne przed pacjentami, m.in. w zależności od metody terapii, kontekstu pytania pacjenta. Wielu pyta o znaczenie pytania i to może być odkrywcze.
Rzecz jasna, jeśli już terapeuta odpowiada wprost, powinien być szczery.
Czyli nie jest zakazane to, aby terapeuta ujawnił swój światopogląd i wyznanie ?
OdpowiedzUsuńCzyli to znaczy, ze skoro mój terapeuta rozmawiał ze mną w taki sposób jakby naprawdę wyznawał ta religie (takie odniosłem wrażenie, jakby celowo chciał powiedzieć "mów otwarcie, nie jesteś sam"), to mogla to być po prostu technika terapeutyczna próbująca zjednać sobie pacjenta (zdobyć zaufanie itp)?
Zakazane nie jest, ale nie zawsze jest zasadne.
OdpowiedzUsuńCzasem udzielenie odpowiedzi na takie pytanie uniemożliwia badanie znaczenia tej sprawy dla klienta. Za pytaniem stoją obawy, nadzieje, pragnienia klienta, których nazwanie może sprawić, że sama odpowiedź nie będzie już taka istotna.
Ok, juz rozumiem. Dziękuję bardzo za odpowiedzi :)
OdpowiedzUsuń