Przeczytałem
niezmiernie ciekawą i poruszającą książkę o psychoterapii osoby cierpiącej na pograniczne zaburzenie
osobowości borderline.
Jest
to książka pt. „Uratuj mnie”, autorstwa Rachel Reiland (pseudonim) – osoby, której zmagania
z tym zaburzeniem okazały się owocne. Skrajne odczucia autorki, zwane przez nią
czarno-białym widzeniem świata, skłoniły mnie do takiej a nie inne ilustracji
graficznej tego wpisu: świat, w którym ludzie są czarni bądź biali, bez
rozróżnienia odcieni szarości.
Zaburzenie osobowości typu borderline u klienta to dla terapeuty najwyższa próba. Ktoś ze znanych mi nauczycieli psychoterapii powiedział kiedyś, że pracy terapeutycznej z tymi osobami może podjąć się tylko terapeuta, mający cechy narcyzmu i masochizmu. Narcyzmu, ponieważ psychoterapia osób z problemem borderline jest wielkim wyzwaniem. Masochizmu, ponieważ po drodze dozna wielu upokorzeń i frustracji.
Tymczasem
terapeuta prowadzący proces terapeutyczny Rachel – psychoanalityk dr Padgett (pseudonim) –
nie razi czytelnika ani narcyzmem, ani masochizmem. Można wręcz odnieść
wrażenie, że tak skromnego terapeuty ze świecą szukać. Największe wrażenie
zrobiły na mnie nie tyle jego interwencje terapeutyczne, co postawa i
terapeutyczne czyny. Był przejrzysty, konsekwentny i… kochający. Nie sposób
inaczej określić jego postawy, niż wyraźna, stanowcza miłość.
Psychoterapeuta
naszej bohaterki, prowadząc sesje trzy razy w tygodniu przez cztery lata, wiele
znosił. Ataki, groźby przemocy, zniesławienia, wyzwiska pełne najcięższych wulgaryzmów
z jednoczesną niepowstrzymaną zaborczością. Zgodnie z istotą więzi tworzonej
przez osobę z problemem pogranicznym: Nienawidzę cię, nie odchodź!
Sekwencje
takie, jak przedstawiam poniżej, musiały powtarzać się wiele razy, każdorazowo
z taką samą cierpliwością:
- … Jesteś tchórzem, śmierdzącym tchórzem. I to już od
pierwszej sesji, kiedy to nie miałeś odwagi, żeby samemu przedstawić mi wyniki
testu. Tylko dałeś mi ten pieprzony raport na odchodnym. A teraz mam jakąś
straszną chorobę psychiczną. Gardzę tobą. Żałuję, że cię w ogóle poznałam.
Bębniłam palcami coraz głośniej, fotelik aż trzeszczał, a
nogami stukałam w podłogę. Myślałam, że zaraz wybuchnę.
- Jesteś dorosła, Rachel. Nie jesteś wariatką i możesz
zapanować nad swoim ciałem. Przestań bębnić rękami i nogami, daj spokój temu
fotelowi i posłuchaj.
Nie podniósł nawet odrobinę głosu, a jego polecenie
zabrzmiało jasno i dobitnie. Znieruchomiałam, ciągle wściekła.
- Przede wszystkim - znasz zasady. Nie możemy pracować
nad twoimi uczuciami, kiedy odreagowujesz je fizycznie. Musisz korzystać ze
słów.
- Więc dobrze. Pierdolę cię!
- Doskonale wiesz, że nie o to mi chodziło. Przeklinanie
to jeszcze jeden sposób odreagowywania. Nie komunikujesz mi w ten sposób, co i
dlaczego czujesz.
Te słowa bardzo mnie zaskoczyły. Po raz pierwszy ocenił to,
co mówiłam, i nazwał „odreagowywaniem”. Poczułam, że przekroczyłam określoną
granicę, i to było jak policzek. Zaczerwieniłam się i milczałam.
- Słuchasz mnie teraz? Możemy zająć się tą sprawą? Czy
będziesz zachowywać się jak dorosła?
Skinęłam głową.
- Dobrze. - Nawet „biała kartka” miała prawo poczuć
się poirytowana, ale wziąwszy pod uwagę okoliczności, i tak doskonale nad sobą
panował. (…)
- Więc jestem
chora?
- Tak, jesteś
chora. Nigdy nie twierdziłem inaczej. Zawsze powtarzałem, że terapia jest dla
ciebie kwestią życia lub śmierci. Ale nie jesteś wstrętna, Rachel. Tak
naprawdę jesteś dobrym człowiekiem, który wiele wycierpiał (Uratuj mnie, R. Reiland, str. 112).
Komuś może się nasunąć porównanie do klimatu rozmowy z rozzłoszczonym, 2-3 letnim dzieckiem. Ale czemu się dziwić: psychoterapia osoby z zaburzeniem pogranicznym jest po prostu rekonstrukcją pierwotnej relacji, więc porównanie terapeuty do mądrego rodzica jest zupełnie na miejscu. Ta metafora „rodzic – dziecko” okazała się w terapii Rachel bardzo owocna.
Osobom cierpiącym na pograniczne zaburzenie osobowości książka ta może dać wiele nadziei. A psychoterapeutom? Prócz terapeutycznej nadziei, z pewnością pokazuje, jak mądrze korzystać z ram, granic w psychoterapii, a ponadto uczy tego wymiaru miłości, który w terapii jest nie tylko możliwy, ale wręcz niezbędny. Sama autorka, osiem lat po zakończeniu psychoterapii pisze: Ta książka ma stanowić świadectwo tego, że cuda się zdarzają, że miłość potrafi uleczyć rany i że ludzie obdarzeni odwagą i wytrwałością mogą liczyć na zwycięstwo (Uratuj mnie, R. Reiland, str. 361).
Komuś może się nasunąć porównanie do klimatu rozmowy z rozzłoszczonym, 2-3 letnim dzieckiem. Ale czemu się dziwić: psychoterapia osoby z zaburzeniem pogranicznym jest po prostu rekonstrukcją pierwotnej relacji, więc porównanie terapeuty do mądrego rodzica jest zupełnie na miejscu. Ta metafora „rodzic – dziecko” okazała się w terapii Rachel bardzo owocna.
Osobom cierpiącym na pograniczne zaburzenie osobowości książka ta może dać wiele nadziei. A psychoterapeutom? Prócz terapeutycznej nadziei, z pewnością pokazuje, jak mądrze korzystać z ram, granic w psychoterapii, a ponadto uczy tego wymiaru miłości, który w terapii jest nie tylko możliwy, ale wręcz niezbędny. Sama autorka, osiem lat po zakończeniu psychoterapii pisze: Ta książka ma stanowić świadectwo tego, że cuda się zdarzają, że miłość potrafi uleczyć rany i że ludzie obdarzeni odwagą i wytrwałością mogą liczyć na zwycięstwo (Uratuj mnie, R. Reiland, str. 361).
...Rachel miała młodszą siostrę.Nigdy się nie spotkały , ale ich świat wewnętrzny był bardzo podobny. Ona też trafiła na swojego dr Padgetta- człowieka , który ani razu w nią nie zwątpił,który momentami bał się o jej życie bardziej niż ona sama,dzięki któremu z sesji na sesję bardzo, bardzo powoli z poczwarki rozwija się motyl, przeszli i nieustannie przechodzą razem przez ogień i wodę-ogień jej buntu, bezsensu, pustki, braku zaufania i wodę nadziei, bezpieczeństwa, podróż trwa...On czeka na nią zawsze o tej samej porze , zawsze z tą samą otwartością i zaangażowaniem - to cos , co uzdrawia...Jest trochę, jak ojciec, ale bardziej, jak mądry towarzysz drogi, ufa mu...
OdpowiedzUsuń