środa, 19 grudnia 2012

„Uratuj mnie” – psychoterapia na pograniczu

czarno-biały świat osoby cierpiącej na zaburzenie osobowości borderlinePrzeczytałem niezmiernie ciekawą i poruszającą książkę o psychoterapii osoby cierpiącej na pograniczne zaburzenie osobowości borderline.

Jest to książka pt. „Uratuj mnie”, autorstwa Rachel Reiland (pseudonim) – osoby, której zmagania z tym zaburzeniem okazały się owocne. Skrajne odczucia autorki, zwane przez nią czarno-białym widzeniem świata, skłoniły mnie do takiej a nie inne ilustracji graficznej tego wpisu: świat, w którym ludzie są czarni bądź biali, bez rozróżnienia odcieni szarości.

Zaburzenie osobowości typu borderline u klienta to dla terapeuty najwyższa próba. Ktoś ze znanych mi nauczycieli psychoterapii powiedział kiedyś, że pracy terapeutycznej z tymi osobami może podjąć się tylko terapeuta, mający cechy narcyzmu i masochizmu. Narcyzmu, ponieważ psychoterapia osób z problemem borderline jest wielkim wyzwaniem. Masochizmu, ponieważ po drodze dozna wielu upokorzeń i frustracji.

Tymczasem terapeuta prowadzący proces terapeutyczny Rachel – psychoanalityk dr Padgett (pseudonim) – nie razi czytelnika ani narcyzmem, ani masochizmem. Można wręcz odnieść wrażenie, że tak skromnego terapeuty ze świecą szukać. Największe wrażenie zrobiły na mnie nie tyle jego interwencje terapeutyczne, co postawa i terapeutyczne czyny. Był przejrzysty, konsekwentny i… kochający. Nie sposób inaczej określić jego postawy, niż wyraźna, stanowcza miłość.

Psychoterapeuta naszej bohaterki, prowadząc sesje trzy razy w tygodniu przez cztery lata, wiele znosił. Ataki, groźby przemocy, zniesławienia, wyzwiska pełne najcięższych wulgaryzmów z jednoczesną niepowstrzymaną zaborczością. Zgodnie z istotą więzi tworzonej przez osobę z problemem pogranicznym: Nienawidzę cię, nie odchodź!

Sekwencje takie, jak przedstawiam poniżej, musiały powtarzać się wiele razy, każdorazowo z taką samą cierpliwością: 

- … Jesteś tchórzem, śmierdzącym tchórzem. I to już od pierwszej sesji, kiedy to nie miałeś odwagi, żeby samemu przedstawić mi wyniki testu. Tylko dałeś mi ten pieprzony raport na odchodnym. A teraz mam jakąś straszną chorobę psychiczną. Gardzę tobą. Żałuję, że cię w ogóle poznałam.
Bębniłam palcami coraz głośniej, fotelik aż trzeszczał, a nogami stukałam w podłogę. Myślałam, że zaraz wybuchnę.
- Jesteś dorosła, Rachel. Nie jesteś wariatką i możesz zapanować nad swoim ciałem. Przestań bębnić rękami i nogami, daj spokój temu fotelowi i posłuchaj.
Nie podniósł nawet odrobinę głosu, a jego polecenie zabrzmiało jasno i dobitnie. Znieruchomiałam, ciągle wściekła.
- Przede wszystkim - znasz zasady. Nie możemy pracować nad twoimi uczuciami, kiedy odreagowujesz je fizycznie. Musisz korzystać ze słów.
- Więc dobrze. Pierdolę cię!
- Doskonale wiesz, że nie o to mi chodziło. Przeklinanie to jeszcze jeden sposób odreagowywania. Nie komunikujesz mi w ten sposób, co i dlaczego czujesz.
Te słowa bardzo mnie zaskoczyły. Po raz pierwszy ocenił to, co mówiłam, i nazwał „odreagowywaniem”. Poczułam, że przekroczyłam określoną granicę, i to było jak policzek. Zaczerwieniłam się i milczałam.
- Słuchasz mnie teraz? Możemy zająć się tą sprawą? Czy będziesz zachowywać się jak dorosła?
Skinęłam głową.
- Dobrze. - Nawet „biała kartka” miała prawo poczuć się poirytowana, ale wziąwszy pod uwagę okoliczności, i tak doskonale nad sobą panował. (…)
- Więc jestem chora?
- Tak, jesteś chora. Nigdy nie twierdziłem inaczej. Zawsze powtarzałem, że terapia jest dla ciebie kwestią życia lub śmierci. Ale nie jesteś wstrętna, Rachel. Tak naprawdę jesteś dobrym człowiekiem, który wiele wycierpiał (Uratuj mnie, R. Reiland, str. 112).
 
Komuś może się nasunąć porównanie do klimatu rozmowy z rozzłoszczonym, 2-3 letnim dzieckiem. Ale czemu się dziwić: psychoterapia osoby z zaburzeniem pogranicznym jest po prostu rekonstrukcją pierwotnej relacji, więc porównanie terapeuty do mądrego rodzica jest zupełnie na miejscu. Ta metafora „rodzic – dziecko” okazała się w terapii Rachel bardzo owocna. 

Osobom cierpiącym na pograniczne zaburzenie osobowości książka ta może dać wiele nadziei. A psychoterapeutom? Prócz terapeutycznej nadziei, z pewnością pokazuje, jak mądrze korzystać z ram, granic w psychoterapii, a ponadto uczy tego wymiaru miłości, który w terapii jest nie tylko możliwy, ale wręcz niezbędny. Sama autorka, osiem lat po zakończeniu psychoterapii pisze: Ta książka ma stanowić świadectwo tego, że cuda się zdarzają, że miłość potrafi uleczyć rany i że ludzie obdarzeni odwagą i wytrwałością mogą liczyć na zwycięstwo (Uratuj mnie, R. Reiland, str. 361).


1 komentarz:

  1. ...Rachel miała młodszą siostrę.Nigdy się nie spotkały , ale ich świat wewnętrzny był bardzo podobny. Ona też trafiła na swojego dr Padgetta- człowieka , który ani razu w nią nie zwątpił,który momentami bał się o jej życie bardziej niż ona sama,dzięki któremu z sesji na sesję bardzo, bardzo powoli z poczwarki rozwija się motyl, przeszli i nieustannie przechodzą razem przez ogień i wodę-ogień jej buntu, bezsensu, pustki, braku zaufania i wodę nadziei, bezpieczeństwa, podróż trwa...On czeka na nią zawsze o tej samej porze , zawsze z tą samą otwartością i zaangażowaniem - to cos , co uzdrawia...Jest trochę, jak ojciec, ale bardziej, jak mądry towarzysz drogi, ufa mu...

    OdpowiedzUsuń