Kto chodzi na psychoterapię: pacjent czy klient?
Wielu terapeutów spiera się, które określenie jest bardziej adekwatne w odniesieniu do psychoterapii...
„Klient kupuje, pacjent się leczy” - mogą powiedzieć zwolennicy pracy z pacjentem. Nie chcą redukować terapii do handlu. Z kolei zwolennicy „klienta” nie chcą zakuwać człowieka w chorobę. Czasem powołują się na niechęć do wywoływania skojarzeń z państwową służbą zdrowia. Albo na podejście skoncentrowane na osobie autorstwa Carla Rogersa, któremu handlowego tonu zarzucić nie można.
Niektórzy używają jeszcze słów „adept”, „rozmówca” czy „wspierany”.
Czy nam się to podoba, czy nie, słowo „klient” wchodzi do sfery medycznej w wyniku procesów ekonomizacji opieki zdrowotnej.
Zamiast skupiać się na mankamentach słów „pacjent” i „klient”, postanowiłem docenić każde z nich za to, że oddaje inny aspekt relacji między psychoterapeutą i osobą otrzymującą pomoc.
Kiedy myślę słowo „pacjent”, mogę skupić się bardziej na cierpieniu człowieka (łac. patiens = cierpiący) i jego odczuwalnych przejawach, na walce tej osoby i jej zmaganiu się. Mogę poświęcić czas na lepsze zrozumienie historii i możliwych przyczyn tego cierpienia, które może mieć postać jakiegoś zaburzenia. Co ciekawe, zgodnie z definicją „pacjenta” według WHO, jest on osobą korzystającą ze świadczeń, niezależnie od tego, czy ma status chorego czy zdrowego.
Kiedy myślę słowo „klient”, jestem bardziej świadom jego swobody, w której przychodzi do mnie jako do profesjonalisty, po konkretną usługę. Klient zamawia, zleca i ma pewne oczekiwania. Mój klient niejako „zatrudnia” mnie do pracy nad zwiększeniem jego znajomości siebie. Myśląc o „kliencie”, wystrzegam się wszystkiego, co mogłoby uzależnić go ode mnie, a pracując z nim mam cały czas na oku cel, w jakim przyszedł.
Być może - choć nie jestem tego pewien - kiedy korzystam ze słowa „pacjent”, jestem bardziej skłonny koncentrować się na tym, co potrzebuje uzdrowienia. Z kolei, kiedy korzystam ze słowa „klient”, jestem bardziej skłonny do niedoszacowania tej niedomagającej część człowieka.
Słowo „pacjent” lepiej oddaje dramatyzm egzystencjalnej sytuacji człowieka, a tym samym bliższe jest tradycji europejskiej. Zaś słowo „klient” lepiej oddaje postawę pragmatyczną i bliższe jest tradycji amerykańskiej.
Zaobserwowałem, że wśród korzystających z psychoterapii więcej osób woli mówić o sobie "pacjent" i być tak nazywanym.
Osobiście, jako osoba korzystająca z psychoterapii zdecydowanie wolałbym być nazywany pacjentem, ponieważ chciałbym, aby moje cierpienie było traktowane serio.
Niektórzy terapeuci Gestalt niesłusznie wskazują, że specyficzne dla terapii Gestalt jest mówienie o „kliencie”. Tymczasem określenie „pacjent” jest w terapii Gestalt mocno zakorzenione, sięga jej początków i trwa do dziś. Słowem „pacjent” posługiwali się np: F. Perls, P. Goodman, R. Hefferline, a szerzej w nurcie humanistycznym M. Buber, R. May, V. Frankl, R. Laing. Ze współczesnych gestaltystów o „pacjencie” mówią i piszą np. G. Yontef, L. Jacobs oraz E. Polster, a. poza nurtem Gestalt, np. I. Yalom.
A jak ty, uczestnicząc w psychoterapii, chciałabyś / chciałbyś być nazywana / nazywany? I dlaczego właśnie tak?
Niektórzy używają jeszcze słów „adept”, „rozmówca” czy „wspierany”.
Czy nam się to podoba, czy nie, słowo „klient” wchodzi do sfery medycznej w wyniku procesów ekonomizacji opieki zdrowotnej.
Zamiast skupiać się na mankamentach słów „pacjent” i „klient”, postanowiłem docenić każde z nich za to, że oddaje inny aspekt relacji między psychoterapeutą i osobą otrzymującą pomoc.
Kiedy myślę słowo „pacjent”, mogę skupić się bardziej na cierpieniu człowieka (łac. patiens = cierpiący) i jego odczuwalnych przejawach, na walce tej osoby i jej zmaganiu się. Mogę poświęcić czas na lepsze zrozumienie historii i możliwych przyczyn tego cierpienia, które może mieć postać jakiegoś zaburzenia. Co ciekawe, zgodnie z definicją „pacjenta” według WHO, jest on osobą korzystającą ze świadczeń, niezależnie od tego, czy ma status chorego czy zdrowego.
Kiedy myślę słowo „klient”, jestem bardziej świadom jego swobody, w której przychodzi do mnie jako do profesjonalisty, po konkretną usługę. Klient zamawia, zleca i ma pewne oczekiwania. Mój klient niejako „zatrudnia” mnie do pracy nad zwiększeniem jego znajomości siebie. Myśląc o „kliencie”, wystrzegam się wszystkiego, co mogłoby uzależnić go ode mnie, a pracując z nim mam cały czas na oku cel, w jakim przyszedł.
Być może - choć nie jestem tego pewien - kiedy korzystam ze słowa „pacjent”, jestem bardziej skłonny koncentrować się na tym, co potrzebuje uzdrowienia. Z kolei, kiedy korzystam ze słowa „klient”, jestem bardziej skłonny do niedoszacowania tej niedomagającej część człowieka.
Słowo „pacjent” lepiej oddaje dramatyzm egzystencjalnej sytuacji człowieka, a tym samym bliższe jest tradycji europejskiej. Zaś słowo „klient” lepiej oddaje postawę pragmatyczną i bliższe jest tradycji amerykańskiej.
Zaobserwowałem, że wśród korzystających z psychoterapii więcej osób woli mówić o sobie "pacjent" i być tak nazywanym.
Osobiście, jako osoba korzystająca z psychoterapii zdecydowanie wolałbym być nazywany pacjentem, ponieważ chciałbym, aby moje cierpienie było traktowane serio.
Niektórzy terapeuci Gestalt niesłusznie wskazują, że specyficzne dla terapii Gestalt jest mówienie o „kliencie”. Tymczasem określenie „pacjent” jest w terapii Gestalt mocno zakorzenione, sięga jej początków i trwa do dziś. Słowem „pacjent” posługiwali się np: F. Perls, P. Goodman, R. Hefferline, a szerzej w nurcie humanistycznym M. Buber, R. May, V. Frankl, R. Laing. Ze współczesnych gestaltystów o „pacjencie” mówią i piszą np. G. Yontef, L. Jacobs oraz E. Polster, a. poza nurtem Gestalt, np. I. Yalom.
A jak ty, uczestnicząc w psychoterapii, chciałabyś / chciałbyś być nazywana / nazywany? I dlaczego właśnie tak?
"Wystrzegam się wszystkiego, co mogłoby uzależnić ode mnie klienta"
OdpowiedzUsuńMoże i się wystrzegacie, ale niezależnie od tego pacjent/klient i tak się przywiązuje, a widzę po sobie, że chyba i uzależnia. Może to tylko jakiś etap.
Klient brzmi tak "sucho". Jak w jakiejś relacji handlowej, ja ci coś sprzedaję ty coś kupujesz, ja ci wciskam co można żebyś kupił, ty dajesz się przekonać i kupujesz, potem się rozstajemy i ja zapominam o tobie bo jest ktoś następny, a ty albo jesteś zadowolony albo nie. Trochę to terapię przypomina ale w słowie pacjent widzę trochę większą troskę o osobę. Może się tylko łudzę, ale dla mnie lepiej brzmi.
Może potrzebne jest trzecie słowo? Nie chcę o sobie myśleć ani "pacjent", ani "klient" i nie chcę, żeby tak myślał terapeuta. Jestem uczestnikiem terapii, bo nie leczę się tylko rozwijam. Wykorzystuję możliwości relacji z terapeutą-partnerem, a nie kupuję u niego. Nawet jeśli w czasie rozwoju trzeba coś wyleczyć, a w relacji to ja jestem tym, który płaci :)
OdpowiedzUsuńWiesz Karolu, chyba tym artykułem "zmusiłeś" mnie do najgłębszej w moim dotychczasowym doswiadczeniu refleksji, jak to jest z moim własnym odbiorem tego słowa. Bardziej będąc po tej drugiej stronie, czyli nie z pozycji terapeuty, tak się dyplomatycznie wyrażę ;-).
OdpowiedzUsuńPrzez chwilę zastanawiałem się nad tym, że rzeczywiście przydałoby się "trzecie" słowo - to zgodnie z przeczytanym pod artykułem komentarzem. Próbowałem przez chwilę pomówić w myślach o psychoterapii używając zwrotu "osoba w terapii". W niektórych kontekstach taki twór mógłby nawet pasować, ale na dłuższą metę nie ma sensu. Zapewne przydałoby się zupełnie nowe słowo, ale wprowadzenie go do słownika i doprowadzenie do sytuacji, aby było w naturalny sposób używane, to chyba jakieś nieprawdopodobne przedsięwzięcie.
Zatem pozostaje wybór pomiędzy pacjentem i klientem. Osobiście, kiedy stawiam się w sytuacji osoby potrzebującej wsparcia i pomocy w samodzielnym "stanięciu na nogach", bliżej mi do pacjenta. Jest coś w tym słowie, co daje nadzieję na pomoc, nawet jeśli miała by to być ułuda. Jest w nim coś bardziej humanistycznego - bardziej, niż w "kliencie". Merkantylne zabarwienie tego słowa, "ludzkiego" wymiaru nie posiada. Być może tylko dla mnie i wpływ na to ma moje generalnie sceptyczne nastawienie do komercyjnego wymiaru naszej egzystencji - ale miałem podzielić się osobistą refleksją i niech tak zostanie.
Próbując spojrzeć na ów wybór racjonalnie, również wydaje mi się, że procesowi/zjawisku psychoterapii bardziej odpowiada "pacjent". Po prostu dlatego, że słowo "psychoterapia" samo w sobie jest "leczeniem". A skoro tak, to do leczenia bardziej pasuje pacjent. Gdzie zatem "klient" ? Tam, gdzie na pierwszym miejscu jest rozwój, doskonalenie, czyli może tak modne w naszych czasach kołczowanie ? Tam bardziej przychodzi się po usługę, a nie po pomoc. Tak, wiem, że oba procesy się ze sobą zazębiają i na terapię udaję się również ludzie mający na celu własny rozwój, a niekoniecznie doświadczający dotkliwego cierpienia. I ma to wielki sens, albowiem zdrowy i samoregulujący się człowiek, może już nie potrzebować kołczingu, ponieważ jest w stanie samodzielnie podejmować dobre dla siebie decyzje. Jednak dopóki mamy "terapię", czyli leczenie, może bardziej naturalne byłoby doświadczanie jej przez "pacjentów" ? :-)
Twoja wypowiedź Jacku, nasunęła mi dalszą refleksję. Nawet rozwojowa motywacja podjęcia psychoterapii, często po kilku miesiącach współpracy odsłania obszary do pracy terapeutycznej. Albo inaczej: jak terapeuta pomaga klientowi rozwijać się? Badając i przepracowując wewnętrzne przeszkody na drodze samoregulacji. A czym są te przeszkody? W psychoanalizie np. przeniesienie albo opór, w Gestalcie mechanizmy unikania kontaktu, czyli jakiś rodzaj psychopatologii. Aby móc się rozwijać, należy usunąć przeszkody (por. poj. „zaburzenia rozwoju” u Perlsa). Czyli każdy klient jest w psychoterapii także pacjentem.
Usuń"moje generalnie sceptyczne nastawienie do komercyjnego wymiaru naszej egzystencji"
UsuńPiękne, muszę zapamiętać! W ogóle popieram w całej rozciągłości. Jak również stwierdzenie Anonima nr 1, że w słowie "pacjent" więcej troski jest...
Bardzo interesujące. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń