
Psychoterapeuci
zapytani o powody uprawiania tego zawodu najczęściej podają dwie motywacje:
chęć niesienia pomocy oraz zaciekawienie ludzką naturą. Z pewnością jest to
prawda, że lubimy pomagać i że fascynuje nas ludzka dusza, tyle jednak, że są
to motywacje jawne, świadome a w dodatku uznawane powszechnie za wartościowe i pożądane.
To dobrze chcieć, by ludzie mniej cierpieli, byli szczęśliwsi i w ogóle żyło
nam się razem lepiej. Jednak podczas odbywania własnej terapii, korzystania z
superwizji czy w chwili głębszej samorefleksji, czasem przedrze się do naszej
świadomości coś jeszcze w sprawie tego, dlaczego pracujemy jako terapeuci. Ba,
zdarza się i tak, że jakieś głębsze motywacje terapeuty uświadamiają nam sami
pacjenci, wprost lub niechcący.
Nie twierdzę, że nie istnieje coś takiego jak altruizm, przeciwnie, terapeuci czasem mają go nawet za wiele, jednak to naprawdę nie miałoby sensu podtrzymywać wizerunek, że pracę psychoterapeutyczną świadczymy głównie z powołania. Przy tym nie sądzę, by motywy finansowe były głównymi przy wyborze tego zawodu. Psychoterapeuta prócz tego, że zarabia na życie, ma ze swojej pracy jeszcze inne korzyści, które nie powinny mu się wymknąć ze świadomości, jeśli chce pracować etycznie. Nie oznacza to, że przyjemność, jaką psychoterapeuta czerpie ze swojej pracy, jest z gruntu podejrzana. Są ludzie, z którymi rozmowa po prostu jest przyjemnością, i w naszych gabinetach spotykamy wiele takich osób. Również każdy z nas zna przyjemność i satysfakcję z wykonania dobrej roboty, a w tym przypadku może być ona tym większa, jeśli wynika z dobrej współpracy.
Społeczność terapeutyczna to duża grupa składająca się z ludzi o różnych wrażliwościach i charakterach. Prawdopodobnie różnią się między sobą psychoterapeuci lekarze, psychoterapeuci psychologowie i psychoterapeuci po jeszcze innych kierunkach. Jestem też pewien, że różnią się pod względem osobowości psychoterapeuci różnych modalności. Przedstawię jednak często spotykany według mnie profil psychoterapeuty, cytując jedną z moich ulubionych autorek:
Osoby mające inklinacje psychoterapeutyczne najczęściej lubią bliskość, nie lubią separacji, obawiają się odrzucenia i łatwo wpadają w poczucie winy. Są poza tym samokrytyczne, nadmiernie odpowiedzialne, a potrzeby innych są dla nich ważniejsze niż własne. Czują, że bardziej nie mają do czegoś prawa, niż że na coś zasługują. (…) Są zwolennikami obronnego mechanizmu odwrócenia, starają się dbać o swoje wewnętrzne dziecko pośrednio, poprzez opiekowanie się wewnętrznym dzieckiem klienta. Identyfikują się raczej z ofiarą niż przestępcą, raczej z dziećmi, niż z rodzicami. (…) Postępy swoich pacjentów przypisują ich motywacji i umiejętności rozwoju, podczas gdy za ich porażki obwiniają siebie. (N. McWilliams, 2004, str. 138).
Dodam krótko od siebie: wrażliwi (albo i nadwrażliwi), refleksyjni, oryginalni, lubiący wyzwania.
Napiszę teraz o kilku stylach osobowości i powiązanych z nimi motywacjach do zawodu psychoterapeuty, które są częste wśród terapeutów i stanowią ważną siłę napędową do pracy w tym zawodzie.
Potrzeba bliskości czyli dynamika depresyjna i symbiotyczna
Wielu, może nawet bardzo wielu psychoterapeutów ma cechy osobowości depresyjnej (człowiek z osobowością depresyjną może nigdy nie mieć depresji). Dynamika takiej osobowości rozwija się m.in. wskutek doświadczenia w przeszłości ważnych strat emocjonalnych; dużych, pojedynczych strat lub powtarzalnych, mniejszych. Dziecko w takiej sytuacji często rozwija poczucie winy, jakby było przyczyną czyjegoś odejścia i jednocześnie wypiera gniew wobec niedostępnego rodzica, by uchronić pozytywny obraz jego osoby i szansę na więź. Tymczasem sytuacja terapeutyczna sprzyja możliwości przeżywania licznych głębokich kontaktów, na przestrzeni miesięcy i lat. Psychoterapeuci wysoko cenią bliskość i pomagają pacjentom usuwać przeszkody na drodze do bliskich relacji w ich życiu i jednocześnie są bardzo podejrzliwi wobec własnych uczuć wrogości czy złości. Długoterminowy proces terapeutyczny często zawiera momenty autentycznej bliskości. Jednak psychoterapeuta nie odsłania się w takim stopniu, jak klient. Terapeuta ma większą kontrolę nad dostępem do siebie z samej definicji jego roli. To pacjent „ryzykuje” więcej. Setting terapeutyczny rozwiązuje zatem u psychoterapeuty konflikt między pragnieniem bliskości i lękiem przed nią. Terapeuta psychodynamiczny odsłania się mniej, terapeuta humanistyczny więcej, ale otwartość w aspekcie życia prywatnego i tak pozostaje tu niesymetryczna.
Praca
terapeutyczna daje możliwość bycia lubianym i ważnym dla wielu klientów. Nie
możemy jednak zapominać, że psychoterapia ma leczyć przyczyny samotności
pacjenta, ale nie może być lekarstwem na samotność terapeuty.
Potrzeba znaczenia czyli dynamika narcystyczna
Styl narcystyczny dotyczy takiej historii dziecka, w której nie było ono wystarczająco dostrzeżone jako osoba o określonych cechach i predyspozycjach i jako takie odzwierciedlane i potwierdzane. Może to być też historia dziecka skoncentrowanego wokół „ego” rodzica. Poczucie wartości takich osób jest kruche i waha się między dewaluacją siebie a kompensacyjnym poczuciem wyższości. I oto w sytuacji terapeutycznej przychodzi „słaby” do „silnego”, „niepewny” do „wiedzącego” czy nawet „gorszy” do „lepszego”. Taka podświadoma nierównowaga może pobudzać w terapeucie „kompleks Boga” i poczucie omnipotencji oraz wszechwiedzy (H. Suszek, 2010), zwłaszcza, jeśli klient wyprojektowuje w nas taką wszechmocną część. Klienci zazwyczaj chłoną nasze słowa, bywamy przez nich idealizowani i podziwiani. Wreszcie możemy poczuć się wyjątkowi. Nie lubimy tak bardzo przepracowywać przeniesienia pozytywnego, jak chętnie rozbrajamy przeniesienie negatywne. Dzięki naszej pracy możemy bardziej odczuwać znaczenie własnej osoby. Poza tym wykonujemy zawód należący do dość prestiżowych i trudno dostępnych.
Odgrywanie roli opiekuna czyli parentyfikacja
Parentyfikacja ma miejsce wówczas, kiedy dziecko i rodzic zamieniają się rolami. Dziecko wchodzi wówczas w rolę opiekuna tego rodzica, który niedomaga i wysyła jawne lub ukryte sygnały, by się nim zaopiekować. Rzecz jasna, dziecko nie jest w stanie emocjonalnie sprostać takiemu zadaniu, ponieważ jest dzieckiem, samo potrzebuje wsparcia i ma prawo do beztroskiego dzieciństwa. Dziecko, które opiekowało się fizycznie lub emocjonalnie swoim rodzicem, doświadczyło straty dostępności tego rodzica, zatem wątek parentyfikacji częściowo pokrywa się z dynamiką depresyjną.
Potrzeba znaczenia czyli dynamika narcystyczna
Styl narcystyczny dotyczy takiej historii dziecka, w której nie było ono wystarczająco dostrzeżone jako osoba o określonych cechach i predyspozycjach i jako takie odzwierciedlane i potwierdzane. Może to być też historia dziecka skoncentrowanego wokół „ego” rodzica. Poczucie wartości takich osób jest kruche i waha się między dewaluacją siebie a kompensacyjnym poczuciem wyższości. I oto w sytuacji terapeutycznej przychodzi „słaby” do „silnego”, „niepewny” do „wiedzącego” czy nawet „gorszy” do „lepszego”. Taka podświadoma nierównowaga może pobudzać w terapeucie „kompleks Boga” i poczucie omnipotencji oraz wszechwiedzy (H. Suszek, 2010), zwłaszcza, jeśli klient wyprojektowuje w nas taką wszechmocną część. Klienci zazwyczaj chłoną nasze słowa, bywamy przez nich idealizowani i podziwiani. Wreszcie możemy poczuć się wyjątkowi. Nie lubimy tak bardzo przepracowywać przeniesienia pozytywnego, jak chętnie rozbrajamy przeniesienie negatywne. Dzięki naszej pracy możemy bardziej odczuwać znaczenie własnej osoby. Poza tym wykonujemy zawód należący do dość prestiżowych i trudno dostępnych.
Odgrywanie roli opiekuna czyli parentyfikacja
Parentyfikacja ma miejsce wówczas, kiedy dziecko i rodzic zamieniają się rolami. Dziecko wchodzi wówczas w rolę opiekuna tego rodzica, który niedomaga i wysyła jawne lub ukryte sygnały, by się nim zaopiekować. Rzecz jasna, dziecko nie jest w stanie emocjonalnie sprostać takiemu zadaniu, ponieważ jest dzieckiem, samo potrzebuje wsparcia i ma prawo do beztroskiego dzieciństwa. Dziecko, które opiekowało się fizycznie lub emocjonalnie swoim rodzicem, doświadczyło straty dostępności tego rodzica, zatem wątek parentyfikacji częściowo pokrywa się z dynamiką depresyjną.
W
przypadku osób, które były nadmiernie opiekuńcze wobec swoich rodziców, praca
terapeutyczna może być nieświadomą próbą zrobienia dla klienta tego, czego nie
udało się zrobić dla rodzica. Tacy
terapeuci mogą działać na granicy ratownictwa. Jeśli trafią na klienta
oczekującego ratunku, stanowią „dobraną parę”, jednak już nie w sensie
terapeutycznym. Terapeuci będący dorosłymi dziećmi alkoholików, nierzadko
przejawiają szczególną wytrwałość w pracy z uzależnionymi. Są opiekuńczy,
empatyczni i świetnie spisują się w roli dawców, natomiast nie potrafią
otrzymywać. Potrzebują być potrzebni, bo wtedy są ważni i zapobiegają ponownemu
opuszczeniu.
Jednak
terapeuta, który czynnie neguje własną sferę potrzeb, nie tylko gorzej pracuje,
ale i modeluje bezsłownie u swojego klienta wzorzec „Inni są ważniejsi”.
Chęć naprawy siebie czyli kompensacja
Jako student psychologii burzyłem się, kiedy ktoś sugerował, że na psychologię idą ludzie mający sami ze sobą problemy. Dziś sądzę, że jest w tym wiele prawdy, obawiam się jednak, że studia psychologiczne jeszcze nikogo nie „wyleczyły” i nie „wyleczą”. Wiedza i rozumienie przydają się, jednak nie dotykają emocji. Jeśli jednak absolwent psychologii chce zostać psychoterapeutą, czeka go prócz merytorycznego szkolenia długa praca, np. psychoterapia indywidualna i grupowa. Wprawdzie zawód psychoterapeuty stwarza pewne możliwości skompensowania i przekroczenia własnych trudności, jednak są o wiele tańsze, mniej czasochłonne i pewnie skuteczniejsze sposoby na przekroczenie własnych problemów, niż szkolenie psychoterapeutyczne. Przypuszczam więc, że na psychoterapię idzie nieco mniej „naprawiaczy siebie” niż na psychologię, choćby ze względu na system rekrutacji sprawdzający dojrzałość kandydata. Przed psychoterapeutą pojawi się jednak pewna subtelna pokusa naprawiania siebie w toku swojej pracy, polegająca na identyfikacji z podobnym do niego pacjentem i próbą pomagania mu tak, jak samemu chciałoby się być wspomaganym.
Wymienię jeszcze jeden motyw osobowościowy, którego nie uważam za odrębny, jednak wplatający się często w jeden z powyższych. Myślę mianowicie o cechach osobowości masochistycznej. Terapeuci często pracują ponad miarę i poświęcają się. W masochizmie moralnym nie chodzi o przyjemność z cierpienia, lecz o czerpanie poczucia wartości z cierpienia lub pracy ponad siły. Ciężkość wykonanej pracy może być dla takiego terapeuty miarą jej jakości. Terapeuta, który nigdy nie odmawia przyjęcia klienta o zbyt późnej dla siebie porze lub przyjmuje kolejne osoby z trudnym dla niego zaburzeniem oraz czuje się dzięki temu dobry, wartościowy, może działać w oparciu o wątek masochistyczny.
Być może już wiesz, w którym wątku odnajdujesz siebie najbardziej…
A co z samorealizacją?
Terapeuci humaniści mogą zapytać mnie, czy nie uważam, że zajmujemy się psychoterapią w ramach potrzeby samorealizacji? Odpowiem znów cytatem: Psychoterapia to rozmowa dwóch ludzi, z których jeden boi się bardziej (H. S. Sullivan). Idąc za Maslowem, wyróżnimy motywację niedoboru - D (deficiency), związaną z obroną przed lękiem oraz motywację wzrostu - B (being). Aby rozwinąć percepcję i miłość człowieka typu B, chyba jednak trzeba uporać się wcześniej z własną sferą deficytów, a przynajmniej umieć być świadomym momentu, kiedy i jak się włączają. Wtedy nasza praca wejdzie choć jedną nogą w wymiar samourzeczywistnienia. Realistycznie rzecz biorąc uważam, że większość psychoterapeutów zawsze będzie poruszać się między biegunami obronności i twórczości. Przewagą początkujących jest entuzjazm, przewagą doświadczonych, mniejszy lęk.
Dwa pytania mogą być dla ciebie pomocne w odkrywaniu swojej głębszej motywacji do pracy w zawodzie psychoterapeuty. Jakie chwile w pracy terapeutycznej uszczęśliwiają cię najbardziej? (Np. bliskość, docenienie, podziw, akceptacja, ważność, bycie autorytetem, poczucie wpływu). Co cię najbardziej rani? (Np. opuszczenie, niezaangażowanie, dewaluacja, żart na twój temat, pretensja, że nie dość pomogłeś, rozstanie)?
Niedoskonali, a jednak skuteczni
Niesłusznie
byłoby uważać, że któraś ze wspomnianych wyżej inklinacji psychicznych
terapeuty będzie jednoznacznie przeszkodą w jego pracy. Dlaczego? Bo, po
pierwsze, opisałem style osobowości, a nie głębszą psychopatologię. Po drugie,
bo starannie opracowana rana staje się zasobem. Możliwe, że ktoś, kto nie był
kiedyś zraniony, nie mógłby rozwinąć tak dużej pojemności na emocje drugiego
człowieka, nie mógłby zostać psychoterapeutą i być rezonującym słuchaczem. Poza
tym konstruktywne poradzenie sobie z własną traumą może wzmacniać wiarę
terapeuty, że jego pacjentowi też się uda.
Motywacja do zawodu psychoterapeuty zmienia się na przestrzeni czasu. Inne mogą być nasze motywy, kiedy zakochujemy się w zawodzie i zaczynamy terapeutyczną drogę, inne później. Każdy terapeuta żyje w niepowtarzalnej konstelacji danych w jego aktualnym momencie życiowym. Jesteśmy winni naszym klientom świadomość siebie w tym względzie, jak te nasze dane egzystencjalne wpływają na naszą gotowość do pracy i motywacje. Nieświadomość prowadzi do poczucia misji. Świadomość do realistycznych celów.
Nie ma takiego innego zawodu, który wiązałby się z tak długą i w zasadzie nie kończącą się pracą wglądową w siebie. Być może wśród początkujących terapeutów trudno o liczne okazy zdrowia, jednak w toku wytężonej pracy nad sobą, do jakiej (na szczęście) zmusza nas ten zawód, z biegiem lat, przy odpowiedniej uczciwości, jesteśmy w stanie w miarę dobrze poznać siebie i żyć ze smakiem, świadcząc jednocześnie rzetelną pracę. Koleżanki i kolegów po fachu, z którymi się przyjaźnię od lat, znam jako osoby, które na przestrzeni czasu wykonały ogrom pracy nad sobą.
Zmieniamy się wraz z pacjentami
I także dzięki nim. W dużym stopniu zawdzięczamy ten rozwój naszym pacjentom, niezłomnym nauczycielom terapeutów. Zwykliśmy myśleć, że to oni dowiadują się dzięki nam, jak funkcjonują w relacjach, jednak twierdzenie w drugą stronę także jest prawdziwe - mamy możliwość poznać, jakimi sami jesteśmy w relacjach. Niektórych klientów nazywamy „trudnymi”, ale to oznacza, że w spotkaniu z nimi przeżywamy jakieś emocje czy konflikty, które dla nas samych są trudne. Klienci trafiają w nasze wewnętrzne obszary problemowe, co rozpoznajemy po uczuciach smutku, przerażenia, zranienia, gniewu, bezsilności albo po nieuzasadnionych reakcjach. W żargonie nazywamy te trudności przeciwprzeniesieniem. Jeśli stawimy mu czoła na superwizji lub własnej terapii, robimy krok naprzód. Wtedy zmieniamy się wraz z pacjentami. To nie zamierzony wcześniej dodatni efekt pracy terapeutycznej.
Chęć naprawy siebie czyli kompensacja
Jako student psychologii burzyłem się, kiedy ktoś sugerował, że na psychologię idą ludzie mający sami ze sobą problemy. Dziś sądzę, że jest w tym wiele prawdy, obawiam się jednak, że studia psychologiczne jeszcze nikogo nie „wyleczyły” i nie „wyleczą”. Wiedza i rozumienie przydają się, jednak nie dotykają emocji. Jeśli jednak absolwent psychologii chce zostać psychoterapeutą, czeka go prócz merytorycznego szkolenia długa praca, np. psychoterapia indywidualna i grupowa. Wprawdzie zawód psychoterapeuty stwarza pewne możliwości skompensowania i przekroczenia własnych trudności, jednak są o wiele tańsze, mniej czasochłonne i pewnie skuteczniejsze sposoby na przekroczenie własnych problemów, niż szkolenie psychoterapeutyczne. Przypuszczam więc, że na psychoterapię idzie nieco mniej „naprawiaczy siebie” niż na psychologię, choćby ze względu na system rekrutacji sprawdzający dojrzałość kandydata. Przed psychoterapeutą pojawi się jednak pewna subtelna pokusa naprawiania siebie w toku swojej pracy, polegająca na identyfikacji z podobnym do niego pacjentem i próbą pomagania mu tak, jak samemu chciałoby się być wspomaganym.
Wymienię jeszcze jeden motyw osobowościowy, którego nie uważam za odrębny, jednak wplatający się często w jeden z powyższych. Myślę mianowicie o cechach osobowości masochistycznej. Terapeuci często pracują ponad miarę i poświęcają się. W masochizmie moralnym nie chodzi o przyjemność z cierpienia, lecz o czerpanie poczucia wartości z cierpienia lub pracy ponad siły. Ciężkość wykonanej pracy może być dla takiego terapeuty miarą jej jakości. Terapeuta, który nigdy nie odmawia przyjęcia klienta o zbyt późnej dla siebie porze lub przyjmuje kolejne osoby z trudnym dla niego zaburzeniem oraz czuje się dzięki temu dobry, wartościowy, może działać w oparciu o wątek masochistyczny.
Być może już wiesz, w którym wątku odnajdujesz siebie najbardziej…
A co z samorealizacją?
Terapeuci humaniści mogą zapytać mnie, czy nie uważam, że zajmujemy się psychoterapią w ramach potrzeby samorealizacji? Odpowiem znów cytatem: Psychoterapia to rozmowa dwóch ludzi, z których jeden boi się bardziej (H. S. Sullivan). Idąc za Maslowem, wyróżnimy motywację niedoboru - D (deficiency), związaną z obroną przed lękiem oraz motywację wzrostu - B (being). Aby rozwinąć percepcję i miłość człowieka typu B, chyba jednak trzeba uporać się wcześniej z własną sferą deficytów, a przynajmniej umieć być świadomym momentu, kiedy i jak się włączają. Wtedy nasza praca wejdzie choć jedną nogą w wymiar samourzeczywistnienia. Realistycznie rzecz biorąc uważam, że większość psychoterapeutów zawsze będzie poruszać się między biegunami obronności i twórczości. Przewagą początkujących jest entuzjazm, przewagą doświadczonych, mniejszy lęk.
Dwa pytania mogą być dla ciebie pomocne w odkrywaniu swojej głębszej motywacji do pracy w zawodzie psychoterapeuty. Jakie chwile w pracy terapeutycznej uszczęśliwiają cię najbardziej? (Np. bliskość, docenienie, podziw, akceptacja, ważność, bycie autorytetem, poczucie wpływu). Co cię najbardziej rani? (Np. opuszczenie, niezaangażowanie, dewaluacja, żart na twój temat, pretensja, że nie dość pomogłeś, rozstanie)?
Niedoskonali, a jednak skuteczni
Motywacja do zawodu psychoterapeuty zmienia się na przestrzeni czasu. Inne mogą być nasze motywy, kiedy zakochujemy się w zawodzie i zaczynamy terapeutyczną drogę, inne później. Każdy terapeuta żyje w niepowtarzalnej konstelacji danych w jego aktualnym momencie życiowym. Jesteśmy winni naszym klientom świadomość siebie w tym względzie, jak te nasze dane egzystencjalne wpływają na naszą gotowość do pracy i motywacje. Nieświadomość prowadzi do poczucia misji. Świadomość do realistycznych celów.
Nie ma takiego innego zawodu, który wiązałby się z tak długą i w zasadzie nie kończącą się pracą wglądową w siebie. Być może wśród początkujących terapeutów trudno o liczne okazy zdrowia, jednak w toku wytężonej pracy nad sobą, do jakiej (na szczęście) zmusza nas ten zawód, z biegiem lat, przy odpowiedniej uczciwości, jesteśmy w stanie w miarę dobrze poznać siebie i żyć ze smakiem, świadcząc jednocześnie rzetelną pracę. Koleżanki i kolegów po fachu, z którymi się przyjaźnię od lat, znam jako osoby, które na przestrzeni czasu wykonały ogrom pracy nad sobą.
Zmieniamy się wraz z pacjentami
I także dzięki nim. W dużym stopniu zawdzięczamy ten rozwój naszym pacjentom, niezłomnym nauczycielom terapeutów. Zwykliśmy myśleć, że to oni dowiadują się dzięki nam, jak funkcjonują w relacjach, jednak twierdzenie w drugą stronę także jest prawdziwe - mamy możliwość poznać, jakimi sami jesteśmy w relacjach. Niektórych klientów nazywamy „trudnymi”, ale to oznacza, że w spotkaniu z nimi przeżywamy jakieś emocje czy konflikty, które dla nas samych są trudne. Klienci trafiają w nasze wewnętrzne obszary problemowe, co rozpoznajemy po uczuciach smutku, przerażenia, zranienia, gniewu, bezsilności albo po nieuzasadnionych reakcjach. W żargonie nazywamy te trudności przeciwprzeniesieniem. Jeśli stawimy mu czoła na superwizji lub własnej terapii, robimy krok naprzód. Wtedy zmieniamy się wraz z pacjentami. To nie zamierzony wcześniej dodatni efekt pracy terapeutycznej.
Genialny artykul.Z reszta jak zawsze.Po autorze zawsze mozemy spodziewac sie tekstu ktory jest inspirujacy, do bolu wnikliwy.czyta sie jednym tchem.Gratuluje Karol i czekam na wiecej.Aneta
OdpowiedzUsuńTeraz rozumiem dlaczego tak trudno znaleźć wspólny "jezyk" z psychoterapeuta...z drugim rozumiesz się bez słów,a czas płynie tak szybko...artykuł świetny,czyta się jednym tchem.Dziekuję
UsuńBardzo ciekawy wysłałam wszystkim znajomym po fachu :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za świetny artykuł. Cytat z N. McWilliams trafiony w 10! Bardzo chętnie podyskutowałabym o osobowościach psychoterapeutów... w kontekście Enneagramu. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńPodoba mi się zdanie, ze starannie opracowana rana staje się zasobem :-)Usłyszałam także na jednych z zajęć na psychologii genialne stwierdzenie, że nie ma takiego gówna, z którego nie dałoby się zrobić nawozu :D
OdpowiedzUsuńCześć Karol, mimo długości artykułu utrzymałeś moją uwagę i przeczytałem go do końca. W trakcie polemizowałem i potakiwałem głową. Ponieważ wykonujemy ten sam zawód, poczułem się uprawniony do zabrania głosu. Pozwolę przedstawić kilka krytycznych uwag, które mam nadzieję okażą się konstruktywne. Przede wszystkim trochę za długi i na początku nie było jasne dla kogo jest napisany - dla laików, czy kolegów po fachu. Jeśli piszesz o psychologii przeniesienia warto objaśnić ją tak, aby czytelnik nie poczuł się "głupszy", choć przedsięwzięcie może okazać się karkołomne.
OdpowiedzUsuńW trakcie czytania zastanawiałem się nad moją historią, którą tyle razy rozbierałem na części pierwsze i ponownie składałem. Kompleks Boga, czy archetyp zbawiciela jest ważnym tematem i może warto napisać o nim oddzielny artykuł?
Wrócę teraz do motywacji bycia psychoterapeutą. Zapewne można wyróżnić określone motywacje ale to poziom akademickiego myślenia. Głębszy sens odpowiedzi schowany jest głęboko i tylko w toku nieustającej pracy zaglądania w siebie można go odsłonić. Z kolei odkrycie to może być brzemienne w skutkach.
Wydaje mi się, że tematem najbardziej omijanym w naszym środowisku jest władza. Czy my psychoterapeuci mamy przestrzeń do jej realizacji? Otóż nie. Możesz być psychoterapeutą i co dalej? Może dlatego w naszym środowisku jest tyle intryg, wojenek podjazdowych ukrywanych za gębą etyki zawodowej. Tyle historii przekraczających granice oraz pięknych historii, aby nie napisać złośliwie histerii, o cudownych pacjentach i wspaniałych dokonaniach terapeutycznych. Rywalizacja nieuchronnie prowadzi do uzyskania dominacji, a tym samym do władzy. No i z czym się ona wiążę? W moim doświadczeniu z nieuchronną konfrontacją z stawaniem się autorytetem. Łatwo jest być twarzą, wizerunkiem, piękną modelką z żurnala. Ale bycie autorytetem związane jest przede wszystkim z samotnością, gdyż z niektórymi sprawami zostajemy sami, bo są mało popularne i nie przysparzają popularności. Musimy brać odpowiedzialność za swoje słowa i czyny, podejmować decyzje, które pociągają za sobą mało przyjemne konsekwencje. Czytając Twój blog mam odczucie, że zaczynasz kroczyć tą ścieżką. Mimo iż piszesz z meta pozycji odsłaniasz się i tym samym narażasz się na takie komentarze jak mój. Zaczynasz swoją myślą oddziaływać i odciskasz ślad.
I na koniec, ostatnie dwa akapity są bardziej osobiste i dlatego najbardziej mi bliskie. Pozdrawiam Cię serdecznie i będę czytał oraz polemizował jeśli tylko nadarzy się ku temu okazja.
Dominik Gebler
Dominik, Twoje krytyczne uwagi są konstruktywne, dziękuję za wnikliwy komentarz. Często przy pisaniu artykułu mam niejasność, czy piszę to raczej do terapeutów, czy laików i jakoś próbuję to ze sobą „zszyć”.
UsuńDla terapeutów, abyśmy w pracy z biegiem lat pozostawali odpowiedzialni za świadomość siebie. Dla laików, aby pokazać obraz terapeuty bardziej realistycznym ale przez to nie gorszym.
Myślę, że wymiar władzy w relacji terapeutycznej to ważny i, jak zauważyłeś, omijany temat, może niezręczny i dotykający paradoksu, że relacja jest i skośna, i równorzędna jednocześnie.
Ciekawy dla mnie tekst.
UsuńNie mam zaufania do terapeutów, którzy nie przeszli SWOJEJ terapii.
Ważne wydaje mi się - w relacji terapeuta - klient - poczucie człowieczej równości, i wyjątkowości i zwyczajności OBOJGA.
I ja przeczytałam z zaciekawieniem. Dziękuję : )
OdpowiedzUsuńŚwietny tekst, bardzo dobra analiza. Treść niezwykle trafnie pokazuje jak ważna jest samoświadomość psychoterapeuty. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńWspaniale się czyta. Zmusza do autorefleksji. Wyrazy uznania i podziękowania. Maria
OdpowiedzUsuńDziękuję ślicznie za super artykuł! Jestem właśnie na studiach psychologicznych, od początku planuję szkolić się psychoterapeutycznie. To takie fascynujące! Zainspirowała mnie własna terapia. To niesamowite, jak praca nad sobą może poprawić jakość życia.
OdpowiedzUsuńFajny artykuł. Warto co jakiś czas do niego wracać.
OdpowiedzUsuńŚwietnie napisane! Ten tekst dał mi do myślenia i myślę, że czasem trzeba wiele odwagi żeby odkryć prawdziwą motywację do pracy w tym zawodzie. Kiedy już natomiast się odważy i stanie w prawdzie, to naprawdę może nawet deficyt i ranę wykorzystać jako zasób. Pozdrawiam i zamierzam obserwować bloga, bo jestem tu poraz pierwszy :)
OdpowiedzUsuńŚwietny tekst! I ostatni akapit taki piękny. Jako studentka psychologii planująca ścieżkę psychoterapeuty doceniam każde informacje i dzielenie się doświadczeniem, więc ten artykuł jest dla mnie wyjątkowo cenny :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za artykuł, który był mi bardzo potrzebny. Chodzą za mną pytania, na które studia psychologii mi nie odpowiadają. Jestem prawie-absolwentką psychologii, planowałam po studiach pracować jako coach, ale mam blokadę przed pracą z innym człowiekiem, bo widzę, jak wiele osób pracujących w tej branży nie stawia na pierwszym miejscu potrzeb klienta.
OdpowiedzUsuńNie podoba mi się też, że osoby z dużymi problemami osobowościowymi pracujące w tej branży to nie są pojedyncze przypadki. Takie osoby nie podejmą próby samokrytyki, wyprą wątpliwości, obiecają gruszki na wierzbie i obarczą klienta winą za brak efektów. Osoby z mniejszymi problemami mogą, tak jak w tekście, np. narzucać klientowi nieskuteczne dla niego rozwiązania, w dobrych intencjach, ale z powodu własnych nieprzepracowanych problemów nie dostrzegają tego, co potrzebuje klient. Albo postrzegać klienta przez pryzmat własnych przekonań - np. odradzać/doradzać klientowi religię, próbować oduczyć klienta czegoś, co dla niego wcale nie jest problemem. Wyobrażam sobie, że potrzeba ogromnych ilości pokory, żeby wykonywać dobrze taki zawód, a tylko święci mają tyle pokory, zwykły człowiek jest niedoskonały, ocenia, upraszcza. Z kolei za duża ilość pokory paraliżuje, hamuje sprawne działanie.
Nie wiem, w jaki sposób poruszać się w tym świecie. W jaki sposób umieć wykonywać zawód. Terapeuta nie może popadać w nadmierną samokrytykę, ale musi też być otwarty na samokrytykę i krytykę innych osób. Wierzyć w skuteczność tego co robi, ale nie ślepo. Promować się, bo to przecież biznes, ale nie za bardzo, bo to nie jest zwykły biznes. Korzystać z narzędzi, które uważa za skuteczne, ale przecież większość z tego co dzieje się na terapii czy tym bardziej stosunkowo nowym coachingu nie jest poparta jakimiś rewelacyjnymi badaniami, bo takich badań nie da się przeprowadzić - wszystko dzieje się na czuja, a “czuj” terapeuty jest związany z jego osobowością.
To są dla mnie bardzo trudne kwestie. Marzy mi się rozmowa z kimś, kto ma doświadczenie w terapii/innej formie pracy z ludźmi jak radzić sobie z takimi wątpliwościami. Ewentualnie literatura, cokolwiek, co może mi ułatwić zrozumienie tych trudnych kwestii - z góry dzięki.
Ja terapię rozumiem przede wszystkim jako NIE OCENIANIE.
UsuńTo praca z emocjami, a one ocenom nie podlegają, bo czy to dobrze czy źle, że czuję złość czy radość?
Czuję co czuję i basta - widać są ku takiemu odczuciu powody.
I świadomość uczuć, odczuć, emocji - i po stronie terapeuty i po stronie klienta.
I bez prób bycia lepszą mamusią czy lepszym tatusiem klienta, czyli robienie z klienta nieporadnego dziecka, i bez cioci-dobra-rada.
Na szczęście „nie święci garnki lepią”. Wykonujemy zawód odpowiedzialny i wymagający, lepiej jednak, żeby terapeuta nie był święty w znaczeniu doskonały (por. narcyzm), bo wówczas klient czułby się ułomny i zawstydzony.
Usuń„Nie wszystko dzieje się na czuja”. Jest dużo badań nad psychoterapią i wiadomo już sporo, co komu pomaga a co komu. Z kolei „wyregulowane” dogłębną pracą nad sobą czucie jest nie do przecenienia.
Jako Filozof i jako Pedagog mogę napisać tak wszystkie Zawody są ciekawe jak się je wykonuje z pasją do Ludzi. Trzeba z Ludźmi umiejętnie rozmawiać.
OdpowiedzUsuńEwo, wiele lat temu byłem na seminarium z jednymi z tych, którzy przyworzą nam "Św. Grala", pokazują i potem wyjeżdżają. Zapytał się nas adeptów, co zrobić żeby terapeuci nie przekraczali granic w relacji z pacjentem. Z jego wieloletnich badań wynikało, że problem ten jest dość powszechny. Z zapałem powiedziałem, że powinniśmy poddawać się własnej psychoterapii. Pan się uśmiechnął i powiedział "to dobra odpowiedź, która w żaden sposób nie rozwiązuje problemu" i się uśmiechnął. Znam kilku psychoterapeutów, którym wyraźnie pogorszyło się na skutek zaglądania w siebie. Ci, którzy tego nie robią mogą być bardzo pomocni w żeglowaniu po wodach ale nie nauczą wody, bo nigdy w niej nie byli.
OdpowiedzUsuńRogers stawiał pytanie: kształcenie czy dobór do zawodu psychoterapeuty? Dziś, kiedy przybywa szkół psychoterapii, sprawa kwalifikowania wydaje mi się szczególnie pilna. Wiele szkół jest tak zorganizowanych, że dopuszcza więcej chętnych na początkowy etap szkolenia a mniej na dalszy, prowadzący do certyfikatu. Po 1-2 latach szkolenia wiadomo już coś o człowieku i jest to dobry moment, by zatrzymać kandydata, który nie potrafi ochronić pacjenta przed swoimi poważnymi ograniczeniami.
UsuńTerapia własna kandydata nie rozwiązuje wszystkich problemów (i nie jest od tego) ani nie działa na zaś, należę jednak do tych terapeutów, którzy nie potrafią sobie wyobrazić stawania się terapeutą bez własnej, długotrwałej terapii, której nie może zastąpić szeroko rozumiane grupowe self-experience.
Wielu moich znajomych terapeutów wraca do własnej terapii nawet później, po uzyskaniu uprawnień. Jest to bardzo fair wobec siebie i pacjentów.
Często spotykam się z opinią, że na psychologię wybierają się osoby, które mają problemy ze sobą. Oczywiście, że nie ma osoby, która by ich nie miała :) i zgadzam się, że studia psychoterapeutyczne nie są ich rozwiązaniem.
OdpowiedzUsuńKażdy człowiek jest w pewnym sensie psychologiem, widzi rzeczywistość i interpretuje ją zgodnie ze swoim filtrem, kształtuje relacje z innymi i dąży w nich bardziej lub mniej świadomie do realizacji własnych potrzeb.
Autorefleksja jest podstawą rozwoju i zmiany. Chęć szukania w sobie odpowiedzi i wglądu jest konieczna w zawodzie psychoterapeuty. Do tego dochodzi to, co chcemy dać innym w odpowiedzi na nasze odkrycia – co realizujemy poprzez wybór takiego zawodu a nie innego. Artykuł jest bardzo ciekawym tego opisem. Podoba mi się.
Zainteresowanie artykułem świadczy o tym, że chęć spojrzenia na motywacje sprzyjające decyzji o byciu psychoterapeutą są ciągle aktualne i przyciągające. Dzięki Karol.
Fajna ksiazka na ten temat to 'the myth of untroubled therapisr' marie adams, polecam
OdpowiedzUsuńKażdy człowiek jest zanurzony w swojej historii. Psycholodzy może nawet bardziej i bardziej pokrętnie szukają rozwiązania. Uczciwym jest by zanim psychoterapeuta usiądzie naprzeciw pierwszego klienta był po własnej terapii. Nie self-... tylko własna psychoterapia.
OdpowiedzUsuńCzasami nie ma logicznego wytłumaczenia dla powołania - po prostu jest i samo dąży do tego, żeby zostało spełnione:) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńPanie Karolu, dlaczego zaprzestał Pan pisania na swoim blogu? Mija już prawie rok od ostatniego artykułu.
OdpowiedzUsuń