wtorek, 23 października 2018

Z terapeutą na "ty"?


serpentyna i droga na skróty
Pacjent: Wie pan, jestem złym człowiekiem.
Terapeuta: Złym?
P: Tak, złym. Niestety.
T: Skąd pan to wie?
P: Wie pan, to oczywiste.
T: Oczywiste?
P: No, tak. Od dziecka coś ze mną było nie w porządku. … Byłem trudnym dzieckiem… jakiś nie taki, jak inni.
T: Co czujesz, kiedy do mówisz? Przepraszam, że zwróciłem się tak bezpośrednio. Czy możemy sobie mówić na ty?
P: Oczywiście. To nawet dla mniej wygodniejsze. Dzisiaj wszyscy prawie mówią sobie na ty.
(Jacek Pierzchała, czasopismo Gestalt)

W tym artykule kwestionuję, jakoby forma zwracania się do siebie per „ty” była bardziej humanistyczna, gestaltowska, głęboka czy relacyjnie zorientowana niż forma oficjalna „pani, pan”. 

Zwracanie się do siebie per „ty” jest w terapiach humanistycznych (w tym Gestalt) wciąż dość częstą praktyką w naszym polskim środowisku i ma długą tradycję. Nie wiem dokładnie, skąd ta tradycja pochodzi (być może Czytelnicy w komentarzach podpowiedzą), ale jestem przekonany, że czas ją ponownie przemyśleć a może nawet zmodyfikować. 

Przypuszczam, że mówienia sobie po imieniu sięga samych początków terapii Gestalt w Polsce. Terapia Gestalt w pierwotnym, perlsowskim stylu była pracą pacjenta z terapeutą na tle grupy, a na grupach terapeutycznych ludzie mówią sobie per „ty”. Nowatorskie w nurcie Gestalt było też dążenie do prostoty i bezpośredniości w komunikacji. A jednym z celów - ekspresja indywidualnego „Ja” względem „Ty” i vice versa. Zwracanie się do siebie per „ty” idealnie do tego modelu pasowało a i pewnie było też wspierane przez anglojęzyczny, zwłaszcza amerykański kontekst tej terapii, w którym gramatycznie forma oficjalna i „na ty” nie różnią się. Nie wiem, jakie narzędzia mają osoby anglojęzyczne, by modulować dystans psychiczny językiem, ale język polski należy do tych, w których obie formy - per „ty” i oficjalna - są mocno ugruntowane w strukturze języka i dają określone możliwości. Nawiasem mówiąc, nie lubię jednak w naszej formie oficjalnej tego feudalnego zabarwienia, „panowania / paniowania” sobie.

Prostota i bezpośredniość to główne walory komunikacji, w której mówimy sobie po imieniu. Wielu znajomych gestaltystów doda, że forma „ty” ma coś wspólnego z jakością kontaktu i bliskością emocjonalną. Myślę jednak, że to nie jest już takie jednoznaczne, a czasem zależność ta może być wręcz odwrotna. 

Są podejścia terapeutyczne, w których forma oficjalna zwracania się do siebie występuje znacznie częściej, jest jakby „opcją domyślną”, mniej lub bardziej uzasadnioną założeniami danego systemu terapeutycznego. Terapeuta w takiej sytuacji zwykle nie mierzy się z trudem wyboru. Terapeuta Gestalt (ale nie tylko) każdorazowo rozważa przejście na „ty” jako realną możliwość w tej konkretnej relacji. Bycie z pacjentem „na ty” nie jest z góry zakazane przez deontologię Gestalt, co nie oznacza, że zawsze jest dobre.
 
Spróbuję przedstawić poniżej moje myślenie zmierzające ku temu, by w pracy z klientem pozostać jednak w konwencji „Pani / Pan”. 

1. Kontakt terapeutyczny 

Forma oficjalna nie ogranicza jakości kontaktu. Życzliwy, ciepły kontakt możliwy jest jak najbardziej w formie oficjalnej. Kiedy jako terapeuta jestem zaangażowany w proces, forma językowa wydaje się znikać, przechodzi na dalszy plan. Wymiary ciepło - chłód, bliskość - dystans, bezpośredniość - pośredniość, to nie jest głównie sprawa mówienia na „ty” czy na „pan / pani”. Nie ma prostych chwytów na dobry kontakt. Psychoterapia bywa krętą drogą, ale nie chodzimy w niej na skróty. Dobry kontakt nie polega też na byciu takim „fajnym, ludzkim terapeutą”, który mówi na „ty”, przytula i zaspokaja potrzeby emocjonalne klienta, ponieważ ten o to prosi. Myślę, że przechodzenie na „ty” w imię kontaktu może się wiązać z naszą niecierpliwością. A czasem chęcią zaskarbienia przychylności pacjenta. Przejście na „ty” bywa ekscytujące, ale czy o to w terapii chodzi? Jeśli tak cenimy sobie bezpośredni kontakt, to dlaczego prowadzimy terapię przez internetowe komunikatory? W zasadzie, forma „pan / pani” może nawet lepiej służyć kontaktowi, ponieważ według mnie lepiej wspiera zasadę rzeczywistości i lepiej chroni przed iluzjami na temat relacji terapeutycznej. Wytycza bardziej przejrzystą granicę między kontaktującymi się uczestnikami dialogu. 

2. Bliskość 

Forma "pan / pani" nie musi ograniczać bliskości z pacjentem, chociaż zwykle kojarzy się nam z większym dystansem. Możliwość większej bliskość jest argumentem niektórych terapeutów za stosowaniem formy „ty”. Myślę jednak, że to nie tyle forma „pan / pani” stwarza dystans, co forma „ty” stwarza skok bliskości. Ale przecież w psychoterapii Gestalt wcale nie chodzi o bliskość samą w sobie, lecz o relację i dialog, a to nie jest tożsame z bliskością. Bliskość i dystans są zmienne i są równowartościowe. Pacjent poznaje siebie w wymiarze dystansu i bliskości i uczy się, kiedy i co jest dla niego lepsze. Poznaje sposoby, na jakie broni się przed bliskością, której skądinąd pragnie, jak również sposoby, w jakie unika stworzenia dystansu, który czasem byłby dla niego zdrowy i chroniący. W sytuacji optymalnej, psychoterapeuta ma mniejszy niż pacjent poziom lęku przed bliskością, ale nie może tym samym ustanawiać jej poprzez zarządzenie zmiany formuły komunikacji. Terapeuta nie może przechodzić na „ty” dlatego, że lubi, ceni bliskość albo, co gorsze, potrzebuje jej. Paradoksalnie, aby mogła zaistnieć bliskość, musi istnieć możliwość dystansu. Łatwiej o bliskość w formie „pani / pan” niż o dystans w formie „ty”, ponieważ według mnie forma oficjalna posiada większy zakres modulacji odległości niż forma „ty”. 

3. Problem zależności 

Założenie o podmiotowej równości uczestników relacji terapeutycznej nie eliminuje faktu, że bycie terapeutą wiąże się z pewną władzą (choć wymiar władzy klienta wobec terapeuty również bywa realny). Jeśli przejście na „ty” proponuje terapeuta, część pacjentów zgodzi się na taką zmianę bardziej z zależności od terapeuty a nie z przekonania o dobroczynnym wpływie takiej formuły na terapię. Jeśli terapeuta proponuje przejście na „ty”, a pacjent godzi się z zależności, powstaje pytanie, czy nie jest to przekroczenie granicy klienta? Jest to szczególnie problematyczne, jeśli w historii pacjenta miało miejsce naruszanie jego granic, np. poprzez bycie w sposób nadmiarowy, za blisko czy inne nadużycie, o czym terapeuta zwyczajnie może nie wiedzieć, ponieważ pacjent nie był jeszcze gotów wnieść tej sprawy. Zgoda na coś, na co klient się wewnętrznie nie zgadza, zwiększy jego dystans i reakcje obronne. Pozostanie w formie „pani / pan” będzie chronić klienta, który doznał nadużycia, dawać więcej przestrzeni. 

4. Zakłócenia w psychoterapii 

Forma oficjalna pomaga zapobiegać zupełnie niepotrzebnym zjawiskom i problemom w terapii, na które trzeba będzie następnie poświęcać czas, by je przepracować, wyprostować. Jeśli terapeuta i pacjent to ludzie młodzi, jest spore prawdopodobieństwo, że w terapii pojawi się klimat koleżeński lub familiarny, że ujawnią się np. wspólne zainteresowania. Niekiedy zacierają się granice. Taka komunikacja zwiększa też natężenie wymiany przeniesieniowo - przeciwprzeniesieniowej zwłaszcza z osobami o niższym niż neurotyczny poziomie organizacji osobowości. Może uruchamiać u tych osób szczególnie silne reakcje, nadzieje i lęki oraz sprzyjać niepotrzebnym napięciom w relacji. Jeśli rozwinie się negatywne przeniesienie pacjenta borderline (a pewnie wcześniej czy później się rozwinie), to pozostawanie w konwencji per „ty” może eksponować terapeutę na masywne emocje, które idealistyczny kontakt „Ja-Ty” mogą zamienić w istne piekło. Możliwość zachowania zdrowego, chroniącego dystansu będzie wtedy znacznie zmniejszona. 

5. Nieodwracalność 

Przejście na „ty” jest zazwyczaj nieodwracalne. Jeśli terapeuta pomylił się i za szybko przeszedł na „ty”, bo coś przeoczył, albo chciał być spontaniczny, może czuć się później skrępowany, nadmiernie usztywniony (z potrzeby wyrównania psychicznej odległości). Jeśli zmiana w komunikacji jest jeszcze stosunkowo niedawna, warto rozważyć taktowne omówienie tego z pacjentem i powrót do poprzedniej formuły. Jeśli spotkamy aktualnego lub byłego klienta na mieście, do słów „Cześć Jarek” aż pasuje dodać „Co słychać?” Po co ta zbędna zawiłość? No i to „cześć”, które nieuchronnie wlecze się za formą na „ty”, jakoś nie pasuje do relacji z pacjentem. Niektórzy klienci - piszę z własnego doświadczenia - zamieniali „cześć” na „hej”…

W praktyce, zdarzają się dwie sytuacje. Przejście na „ty” proponuje sam terapeuta albo proponuje je pacjent. Zgodnie z moimi obecnymi poglądami, pierwsza sytuacja w warunkach psychoterapii indywidualnej jest najczęściej nieuzasadniona, natomiast druga wymaga starannego omówienia z pacjentem. Co by to dla niego znaczyło? Co się wówczas zmieni? Jaka jest trudność w pozostawaniu w formie „pani/pan”? Może paść odpowiedź: „Jest za duży dystans, jest sztywno” - to wszystko można eksplorować i przekładać na język uczuć, pragnień, wyobrażeń. Jeśli pacjent czuje się „sztywno, oficjalnie”, to właśnie to jest tematem rozmowy, twórczego eksplorowania, nie zaś rozwiązywanie „problemu sztywności” klienta poprzez przejście na „ty”. Eksplorowanie daje pacjentowi możliwość poznania siebie. Spełnienie jego prośby często zamyka taką możliwość. Jeśli klient jest psychoterapeutą w trakcie szkolenia i dobrze zna kulturę mówienia sobie w grupie na „ty”, może chcieć tak samo rozmawiać w gabinecie. Jednak fakt, że gdzieś jest „jakoś”, nie oznacza, że wszędzie musi być tak samo. 

Terapeuci, którzy „rutynowo” przechodzą z pacjentami na „ty”, pomijają niekiedy jeszcze jedną kwestię. Czy w ogóle jesteś gotów być z tą osobą po imieniu? Czy jest to wewnętrznie zgodne z tobą? Czy masz jakieś zastrzeżenia? Naruszenie własnej granicy obciążyłoby relację terapeutyczną.

Kiedy zatem na „ty”? 

Z biegiem czasu i doświadczenia zawodowego widzę coraz mniej sytuacji, kiedy mówienie per „ty” w psychoterapii indywidualnej mogłoby być terapeutycznie lepsze od formy oficjalnej. Jeśli jednak rozważamy taką możliwość, to po pierwsze myślę, że pojawia się ona dopiero na dalszym etapie terapii. Przejście na „ty” mogłoby wówczas nie tyle służyć do „robienia kontaktu” ale wynikać z niego, z procesu, przebytej razem drogi. Po drugie, sądzę, że możliwe jest tylko z klientami o pewnym poziomie dojrzałości interpersonalnej i wewnętrznej integracji, by rozgraniczać fantazję od rzeczywistości. Po trzecie, znaczenie takiej zmiany musi być omówione i zrozumiane. I po czwarte, to nie może być odruch, acting-out terapeuty. Terapeuta powinien wiedzieć, że mógłby pracować równie dobrze, nie przechodząc z klientem na „ty.” Tylko po co wówczas przechodzić?... 

Mamy więc do rozważenia rzeczy takie, jak: czyim celom, czyjemu dobru będzie służyć przechodzenie w terapii na „ty”? Na ile służy terapeutycznym celom pacjenta, a na ile zaspokaja emocjonalne potrzeby terapeuty? Jakie? Z jakiego powodu sądzisz, że terapia na „ty” pójdzie lepiej?
 
Jestem świadom, że tak, jak mówienie na „ty” nie gwarantuje lepszej jakości kontaktu, tak mówienie per „pan / pani” nie gwarantuje samo przez się większego profesjonalizmu. Wierzę, że są terapeuci, którzy potrafią zadbać o przejrzystość relacji pozostając w konwencji po imieniu. 

Podsumowując, uważam, że oficjalna forma komunikacji w żaden sposób nie zubaża jakości relacji, kontaktu i przymierza terapeutycznego w terapii Gestalt. Często jest niedoceniana przez polskich gestaltystów i traktowana jako etap przejściowy w relacji z klientem. Cytowany na wstępie, zasłużony Jacek Pierzchała, żył w innych czasach i w innym momencie „ruchu terapeutycznego” w Polsce. „Neurotyczna osobowość naszych czasów” ustąpiła w znacznym stopniu miejsca pogranicznej i narcystycznej, a przy tej kruchości „ja” przejrzysta forma na pan / pani może sprawdzać się lepiej. Czas więc na ponowne przemyślenie sprawy i podejmowanie decyzji w oparciu o większą liczbę czynników, z większą rozwagą, bez przekreślania jednak możliwości formy „ty”.

3 komentarze:

  1. No,no...Dzięki za inspirację do przemyśleń. Szczególnie ciekawy dla mnie jest fragment: "Jeśli terapeuta pomylił się i za szybko przeszedł na „ty”, bo coś przeoczył, albo chciał być spontaniczny, może czuć się później skrępowany, nadmiernie usztywniony (z potrzeby wyrównania psychicznej odległości)."
    Doświadczyłem takich uczuć, jeszcze raz dzięki za refleksję

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajny artykuł. Sam jestem początkującym terapeutą Gestalt i od dawna zastanawiałem się nad tymi kwestiami. Dziś jako praktyk mam doświadczenia i przemyślenia podobne jak te zawarte w tekście. Uważam że ów formalny zwrot per Pan/Pani bardzo często zachowuje w relacji zdrowy dystans, który wcale nie eliminuje bliskości w kontakcie. Mam własne doświadczenie kiedy Klient sam zaproponował przejście na "ty", a ponieważ byliśmy w podobnym wieku w pewnym momencie pojawił się klimat koleżeński, który silnie narzucał sam Klient. Oczywiście jest w tym tez moja nie uważność, ale mam poczucie że ostatecznie nie wpłynęło to pozytywnie na rozwój naszą relacji.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ciekawie to zostało opisane.

    OdpowiedzUsuń