piątek, 1 maja 2020

Czy zmienimy się teraz na lepszych?

dobry człowiek - człowiek anioł

Niektórzy mówią, że epidemia jest impulsem do stania się lepszym. Według mnie ani lepszym, ani gorszym; jest nieszczęściem nie pierwszym i nie ostatnim w historii znanego nam świata.

 

Być może psychoterapeucie nie wypada być w takich sprawach pesymistą, jestem jednak sceptyczny, albo mówiąc pełniej, mam postawę umiarkowanego sceptycyzmu, gdy słyszę, że pozytywnym skutkiem epidemii miałaby być nasza przemiana wewnętrzna. Psychoterapia raczej idzie w parze z realizmem niż pozytywnym myśleniem.

Wiemy w głębi ducha, jak kruche są nasze postanowienia. Przed Wigilią Bożego Narodzenia zawsze jesteśmy lepsi. Więcej samochodów zatrzymuje się przed przejściem dla pieszych. Więcej uprzejmości w kolejce do sklepu. A potem znów jesteśmy tacy, jak wcześniej.

 

Czy ludzkość w widoczny sposób wyciągnęła naukę z wydarzeń XX wieku? Czy „awansowała moralnie”? Trochę na pewno tak, ale chyba nie jakoś drastycznie jak na dziesiątki lat burz i przemian.

 

Świadomość moralna w danym okresie czasu nie jest oczywiście jednakowa u wszystkich ludzi i społeczności – por. L. Kohlberg, stadia rozwoju moralnego. W danym momencie historycznym część ludzkości stanowi awangardę moralną, część jest przeciętna a część zdaje się zalegać w poprzednich wiekach myśli etycznej – np. przywódcy uważający, że można podbić kawałek innego kraju, jeśli nie spotkają go za to bolesne konsekwencje. Sądzę jednak, że jakiś rodzaj średniej moralnej powoli się poprawia ale trwa to długie dziesiątki lat, a pojedynczy kryzys jak pandemia nie stanowi wielkiego skoku.

 

Jeśli chodzi o nasz kawałek świata, wydaje mi się, że niewiele się zmieniło. Prawica jest jeszcze bardziej prawicowa, opozycja oponująca, wierzący wierzą jeszcze mocniej a ateiści jeszcze bardziej dostrzegają absurd wiary w Boga.

 

Czemu tak się dzieje?

Dlaczego z takim trudem wyciągamy lekcje z globalnych dramatów?

 

Powodów jest sporo – wysoki poziom lęku nie sprzyja uczeniu się kompetencji wyższych, działają mechanizmy wyparcia lęku anihilacyjnego, opór przed zmianą zawsze żyje i ma się dobrze.

 

Chciałbym dorzucić jeszcze jeden ważny według mnie powód, jakim jest tożsamość, identyfikacja wąskiego typu.

 

Nasza tożsamość jest bardzo regionalna a planowanie zwykle nie wykracza poza własne życie. Myślimy przede wszystkim lokalnie, nie myślimy uniwersalnie. Zwłaszcza w sytuacji zagrożenia. Jest to znane w przyrodzie zjawisko. Osobniki danego gatunku troszczą się głównie o własne stado. 

 

Popieram podtrzymywanie lokalnej kultury i tradycji. Niech Wielkopolanie podtrzymują swoją gwarę a Podhalanie swoją. Chodzi mi raczej o to, że pielęgnując wyłącznie wąską tożsamość, np. dumę narodową, tracimy z oczu nadrzędną tożsamość jako istot ludzkich, jako homo sapiens, który w skali historii wszechświata (załóżmy, że to około 13,8 mld lat) istnieje tu od kilku chwil i za chwilę z byle kosmicznego powodu może po prostu przestać istnieć. Mówimy: „Moje miasto to mój dom” i inne miasto już niewiele nas obchodzi, tam może nie być prądu. Jeśli granica „my” przebiega wzdłuż określonej rzeki, to po drugiej stronie są „oni”, którzy czasem będą nam obojętni, a w gorszym wypadku mogą być obiektem ataku. Jeśli jednak przyjąć, że nasz dom to ta piękna błękitno – biała bańka mydlana, pojawi się inny rodzaj odpowiedzialności. To nie jest New Age, lecz troska o nasz wspólny dom, o spokojne dorosłe lata naszych dzieci, ich dzieci i tak samo dzieci niemieckich, żydowskich, ciemnoskórych, żółtoskórych itd. Aby wyciągać trwałe lekcje, musimy patrzeć szerzej, widzieć siebie w ludziach na całym świecie. Aktualna Polska skrajnie prawicowa rzeczywistość jest faworyzuje wąską tożsamość. Jednak tożsamość typu „jestem Polakiem”, „jestem katolikiem” nie umożliwia rozwiązywanie globalnych problemów społecznych w oparciu o jednakowy poziom altruizmu wobec wszystkich ludzi.

 

To, jak zadziałamy w sytuacji większego poziomu lęku – a pandemia z pewnością taką jest – zależy m.in. od posiadanych standardów moralnych i stopnia identyfikacji z nimi. Zazwyczaj przyswajamy je w stanie względnego spokoju. Kiedy znajdujemy się w sytuacji skrajnej, zazwyczaj działamy już w oparciu o to wyposażenie wewnętrzne, które już posiadamy. Dlatego może się zdarzyć, że źli ludzie są jeszcze gorsi a dobrzy jeszcze lepsi.

 

Uważam, że psychoterapia bardziej niż religia pomaga zmieniać się na lepsze, ponieważ rozwija zdolność mentalizacji i empatii, świadomość własnego oddziaływania na relację i drugiego człowieka. Odpowiedzialność za innych płynąca z empatii jest znacznie lepsza niż ta płynąca z imperatywu albo z prawdopodobieństwa otrzymania kary lub nagrody.

 

Widzę jednak pewne zmiany. W zderzeniu się z kruchością własnego życia, mienia, planów, dokonuje się pewne przewartościowanie. Kiedy pęka złudzenie nieśmiertelności i mocy, część ludzi zaczyna troszczyć się bardziej o zdrowie, o relacje, zastanawiać nad sensem. Na pewno może wyniknąć z tego coś dobrego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz