poniedziałek, 31 października 2022

Mity i fakty na temat psychoterapii

psychoterapia – mity i fakty - dyskusja
Czy psychoterapia wspomaga zależność pacjenta od drugiej osoby? Czy koncentruje się na grzebaniu w przeszłości i obarczaniu winami rodziców? Czy potęguje egocentryzm? Wokół sesji z psychoterapeutą wciąż krąży wiele mitów i błędnych wyobrażeń, które powstrzymują ludzi potrzebujących pomocy przed szukaniem wsparcia u specjalistów.
Świadomość społeczna profesji psychoterapeuty zmienia się. Nigdy wcześniej pomoc psychoterapeutyczna nie spotykała się z takim zainteresowaniem, jak obecnie. Psychoterapię przybliżają czasopisma popularno-naukowe oraz książki pisane przez znanych terapeutów i skierowane do szerokiego grona odbiorców. Nie tak dawno popularnością cieszył się znany serial pt. „Bez tajemnic” dotyczący kulisów psychoterapii. Wśród autorytetów przystępnie popularyzujących psychoterapię w Polsce wypowiadały lub regularnie wypowiadają się osoby takie, Wojciech Eichelberger, Jacek Santorski, prof. Jerzy Mellibruda czy prof. Bogdan de Barbaro. Wiele osób zaczytuje się niezmiernie głębokimi i osobistymi książkami amerykańskiego psychiatry egzystencjalnego, Irvina Yaloma. Dwa lata temu Polska Rada Psychoterapii opublikowała zwięzłą i merytoryczną publikację pt. Psychoterapia Vademecum. To zainteresowanie psychoterapią zdecydowanie idzie też w parze ze wzmożonym zainteresowaniem różnymi formami rozwoju osobistego i samodoskonalenia.
 
Trendy to jednak nie wszystko. Uczciwie mówiąc, nie spotkałem dotąd w gabinecie ani jednej osoby, która przyszłaby na terapię ze względu na „modę”. Homo patiens znaczy człowiek cierpiący. Według danych WHO w każdym społeczeństwie jest od 10 do 15 procent osób, potrzebujących pomocy terapeutycznej. Trudno wskazać tu jeden odpowiedzialny za to czynnik, ale z pewnością są to zarówno głębokie zmiany społeczno – technologiczno – ekonomiczne, jak i rosnąca wrażliwość na świat przeżyć wewnętrznych.  Ludzie coraz częściej nastawiają swoje radary do wewnątrz, więcej tam wychwytują.
 
Pomimo tak dużego wzrostu popularności psychoterapii wydaje się, że najsilniejsze mity dotyczące tej dziedziny pomagania wciąż mają się dobrze nawet wśród wykształconych osób. Do powstania ich przyczynili się czasem sami psychoterapeuci. Swoją rolę odegrały też media, wreszcie nie sposób pominąć wrodzonej wszystkim potrzeby upraszczania spraw złożonych, a wiedza psychoterapeutyczna z pewnością prosta i jednoznaczna nie jest. Stereotyp brodatego, niezaangażowanego psychoanalityka, pomrukującego z rzadka za kozetką, odchodzi powoli do historii, jednak kilka innych utrwalonych stereotypów może wciąż grać pewną rolę w podejmowaniu decyzji, co do skorzystania z fachowej pomocy.

Czy psychoterapia sprzyja unikaniu osobistej odpowiedzialności za siebie?

Wiele osób wzbrania się przed podjęciem własnej psychoterapii z przekonania, że dorosła, silna osoba powinna poradzić sobie sama z problemami, a psychoterapia byłaby popadaniem w zależność. Stereotyp, że psychoterapeuta udziela hipnotycznie sugestywnych wskazówek, jak żyć albo, że posiada tajemne narzędzia oddziaływania na podświadomość pacjenta, tylko wzmaga te obawy. Psychoterapeuta nie daje rady, nie usłyszymy od terapeutów, czy rozwieźć się, czy zostać z małżonkiem. Terapeuta pomoże nam jednak zgłębić wewnętrzny konflikt leżący u podłoża tego życiowego dylematu. Różne części nas samych bywają w stanie wojny ze sobą, nie czujemy tego w sposób odpowiednio jasny, stąd płynie część dylematów.
 
Psychoterapia krótkoterminowa (czyli do około 25 sesji terapeutycznych) z założenia wyklucza zależność i koncentruje się na jak najszybszym rozwiązaniu problemu w oparciu o siły i zasoby pacjenta. Jest to szczególnie widoczne np. w psychoterapii Ericksonowskiej. W psychoterapii długoterminowej spotkania terapeutyczne odbywają się regularnie na przestrzeni dłuższego czasu, a między pacjentem a terapeutą nawiązuje się osobista relacja. Terapeuta staje się dla pacjenta kimś ważnym. Dzięki temu staje się możliwe powtórne przejście przez pacjenta kluczowych etapów wczesnodziecięcego rozwoju, krok po kroku. Tak, to jest rodzaj zależności, w której zarazem pacjent nie traci swoich dorosłych sił i władz. Pojawia się czasowa zależność po to, aby mogła z niej wyniknąć zdrowa autonomia zamiast prowizorycznej maski typu „Niczego i nikogo nie potrzebuję”, co nie byłoby zdrową niezależnością, lecz tzw. przeciwzależnością. Do tej samodzielności pacjenta zmierzamy w toku terapii różnymi sposobami. Należą do nich wzrost umiejętności tolerowania wewnątrz siebie konfliktów, trudnych uczuć, umiejętność refleksji nad sobą zamiast impulsywności, większa gotowość do podejmowania decyzji na własny rachunek i akceptowania wynikających z nich nieuniknionych konsekwencji, w tym strat.
Są osoby nadmiernie niezależne, których niezależność od wszystkiego i wszystkich jest ich mechanizmem obronnym przed pragnieniem zależności i długoterminowa psychoterapia może być na to „lekarstwem”. Są też osoby nadmiernie zależne i pracując nimi terapeuta będzie ukazywał pozytywne aspekty zakończenia psychoterapii. W myśl stwierdzenia Michaela Eigena, zadanie psychoterapii to pomoc w zbudowaniu wewnętrznych zasobów, dzięki którym terapia przestanie być potrzebna.

Czy psychoterapia skupia się na przeszłości i polega na obwinianiu rodziców pacjenta?

Wiele osób obawia się badania swej przeszłości podczas terapii, sądząc, że nieodwołalnie doprowadzi ich to „twardych rozrachunków” z rodzicami, obwinienia rodziców za ich obecne problemy i ostatecznie pogorszy i tak już napięte relacje z rodzicami. Woleliby uniknąć rozdrapywania zabliźnionych ran albo też podważania pozytywnego obrazu własnych rodziców.
 
Utarty stereotyp nieustannego analizowania doświadczeń z rodzicami wynika ze zniekształconego i uproszczonego rozumienia tradycyjnej psychoanalizy, gdzie często za ważniejsze uważano to, co było chronologicznie wcześniejsze. Od tego już o krok do zrzucenia wszystkiego na rodziców. Różne podejścia psychoterapeutyczne w różnym stopniu przywiązują wagę do wczesnodziecięcych doświadczeń z rodzicami, jednak względnie bezspornym pozostaje fakt, że ważne osoby w świecie dziecka (najczęściej rodzice) mają istotny wpływ na kształtowanie się jego osobowości. To głównie z rodzicami dziecko uczy się sposobu przeżywania siebie i świata. W świetle współczesnej wiedzy psychologicznej, medycznej i społecznej trzeba jednak pamiętać o kwestii wieloprzyczynowości zjawisk, w tym problemów psychologicznych.

Być może jednak jeszcze ważniejsze jest to, że rzeczy, które pacjent mówi o przeszłych doświadczeniach nie są tożsame z tzw. prawdą obiektywną o tych doświadczeniach czy o rodzicach. Nie chodzi o to, że pacjent kłamie, lecz o to, że te doświadczenia, ci rodzice jakoś zapisali się w jego umyśle i kompetentny terapeuta wie, że podczas sesji mowa jest raczej o wewnętrznym obrazie pacjenta na temat tych osób. Ktoś może mówić podczas psychoterapii: „Miałem wspaniałą matkę i okropnego ojca”. Znaczy to, że takiego zapisu dokonał umysł pacjenta z rozmaitych przyczyn, nie zaś, że matka była dobra a ojciec zły, zatem w nieskończoność mielibyśmy zajmować się wyrażaniem złości do ojca. Nie negując istnienia traum i krzywd wyrządzanych niekiedy przez opiekunów, najczęściej mamy do czynienia z mechanizmem rozszczepienia na czarno-biały świat wewnętrzny i w psychoterapii badamy, jak ten obraz świata wpływa na uczucia i zachowania pacjenta w jego realnych relacjach. Pacjent uczy się niuansować obraz ludzi, dostrzegać dobro w tych, którzy mieli być tylko źli i zło, w tych z pozoru idealnych. I gdzieś w tym wszystkim musi się pojawić pogodzenie, że lepszej przeszłości nie będzie, że są straty niepowetowane a jednocześnie, że coś wartościowego otrzymaliśmy od rodziców, przodków, życia, co umożliwiło nam dotarcie do obecnego punktu. Czyli mowa o wdzięczności, czasem wybaczeniu. I to zdecydowanie nie ma nic wspólnego z ciągłym obwinianie rodziców.
 
Podczas psychoterapii warto poświęcić czas na przyjrzenie się swoim przeszłym doświadczeniom po to, by osłabić mechanizm powtarzania dawnych wzorców, schematów reagowania i spróbować wyjść poza nie. Jednak ciągłe zapatrzenie wstecz nie ma sensu, ponieważ w terapii chodzi o to, by począwszy od dziś, teraz i w przyszłości żyć lepiej. Trawestując słowa J. P. Sartre’a: ważne jest to, co nam zrobiono, lecz jeszcze ważniejsze jest to, co my sami zrobimy z tym, co nam zrobiono.

Czy psychoterapia racjonalizuje egoizm?

Krytycy psychoterapii sądzą, że psychoterapia z założenia uczy pacjenta stawiać samego siebie w centrum świata i przedkładać własne dobro nad potrzeby innych. Zwłaszcza część środowiska chrześcijańskiego sugeruje, że psychoterapia wzmaga egoizm. Przyczyniło się do tego m.in. całkowicie niefortunne rozumienie niektórych teorii (np. wypaczenie teorii Freuda jako folgującej impulsom seksualnym i agresywnym) oraz niektórych terminów wywodzących się z psychoterapii takich, jak: psychologia Ja, psychologia ego, samorealizacja, bezwarunkowa akceptacja czy indywiduacja. Jedne z najbardziej absurdalnych wniosków, z jakimi się kiedykolwiek zetknąłem, zawarte są w książce amerykańskiego psychologa Paula Vitz pt. „Psychologia jako religia. Kult samouwielbienia”. Wnioski, jakoby psychoterapia prowadziła do kultu siebie wywodzi on wprost z samego istnienia fachowych pojęć w nurcie psychologii Ja, takich jak ja, ego czy self. 

Terapeuci w swoich interwencjach terapeutycznych bezpośrednio nawiązują do umiejętności uwzględniania przez pacjenta tego, jak jego działania wpływają na innych. Pomaga w tym uczenie się umiejętności mentalizowania innych, tj. umiejętności rozumienia stanów umysłowych innych osób. Terapeuta może zapytać np. „Jak pan myśli, co dzieje się w umyśle pana żony, kiedy nie wraca pan na noc?” Albo: „Co może myśleć i czuć pani przyjaciółka, kiedy kolejny raz prosi ją pani o pomoc, po czym dewaluuje otrzymane od niej rady?” Pacjenci uczą się dostrzegać związki przyczynowo - skutkowe między tym, co robią a tym, jak to wpływa na ich sytuację i samopoczucie. Uczą się ciekawić innymi i troszczyć o nich. Freud mówił, że zdrowa osoba to taka, która potrafi kochać i pracować. Taka praca terapeutyczna wymaga więc odwagi konfrontacji ze sobą i nie ma nic wspólnego z treningiem relaksacji (skądinąd bardzo potrzebnym) czy głaskaniem po głowie ze słowami „Jesteś OK, to inni mają problem”.
 
Zatem zaabsorbowanie pacjenta sobą traktuje się jako przejściową fazę uczenia się siebie, wynikającą m.in. z braku dostatecznej uwagi poświęcanej sobie dotychczas.
 
Z drugiej strony, w toku psychoterapii pacjent może podjąć decyzję, że przestanie pozwalać się nadużywać, manipulować czy nawet wycofa się ze szkodliwych relacji, które przestały rokować. Pozostaje wówczas ryzyko, że niektórzy odbiorą taką postawę jako egoizm. Ale ochrona siebie, swoich wartości i granic egoizmem nie jest.
 
Co ciekawe, zgodnie z danymi WHO oraz Amerykańskiego Stowarzyszenia Psychologicznego, stosowanie psychoterapii zmniejsza konieczność korzystania przez pacjentów z podstawowej opieki medycznej wskutek rozwinięcia większej dbałości o siebie, profilaktyki oraz eliminowania zaburzeń natury psychologicznej objawiających się pod postacią somatyczną. To odciążenie dla społeczeństwa, nie egoizm.
 
Psychoterapia jako odrębna dyscyplina ma już za sobą tzw. fazę usprawiedliwiania; skuteczność psychoterapii prowadzonej przez profesjonalistów jest wszechstronnie dowiedziona.

Psychoterapia jest zaadresowana tylko dla zaburzeń psychicznych?

Przez wiele dziesięcioleci mnóstwo ludzi powstrzymywało się od skorzystania z pomocy psychoterapeutycznej, obawiając się stygmatyzacji związanej z chorobą psychiczną. Wiele osób pomniejsza swoje trudności i nie decyduje się na pomoc terapeutyczną, wychodząc z założenia, że nie cierpią na poważne zaburzenie psychiczne. 
 
Źródłosłów słowa „psychoterapia” to psyche = dusza i therapein = leczyć. To prawda, że psychoterapia ma zasadnicze zastosowanie w leczeniu zaburzeń i chorób natury psychicznej oraz że jest ściśle związana z aktualną wiedzą medyczną. Przykładowo, nie sposób wyleczyć zaburzeń osobowości (borderline, narcystycznej) tylko farmakologicznie. Choć osoby te często zażywają leki stabilizujące nastrój, niezbędna jest psychoterapia. Jednak warto wspomnieć, że już Freud sprzeciwiał się wchłonięciu psychoanalizy przez lobby medyczne i zrobieniu z psychoterapii „służącej psychiatrii”. 
 
Natomiast Frederick Perls, uważany za głównego twórcę terapii Gestalt, postulował odstąpienie od terminu „nerwica” na rzecz „zaburzenia rozwoju”, uważając, że celem psychoterapii jest usuwanie przeszkód na drodze swobodnego rozwijania samego siebie. Z kolei Rollo May i inni terapeuci humanistyczni pisali o cierpieniu wynikającym z zaprzepaszczania własnych zdolności i potencjału.
 
Codzienne doświadczenie psychoterapeutów wykazuje również, że do terapeuty, zwłaszcza w prywatnej praktyce, zgłasza się wiele osób, które w oparciu o popularne klasyfikacje diagnostycznych typu ICD-11 czy DSM-V nie otrzymałyby rozpoznania jakiegokolwiek zaburzenia a psychiatra powiedziałby: „Nie widzę u pana problemów”. Tymczasem oni jakoś cierpią. A inni zgłaszają się, poszukując głębszej jakości życia i relacji z ludźmi. Nie każde cierpienie jest patologiczne i nie tylko ewidentne cierpienie jest punktem wyjścia do psychoterapii, ale też głód autentyczności i spełnienia w relacjach.
 
Na chwilę obecną nie mamy w polskim prawie ustawy o zawodzie psychoterapeuty. Ten stan rzeczy sprzyja naturalnie zamieszaniu wokół tej profesji, podtrzymuje niektóre nieprawdziwe założenia, a także społeczną dezorientację, co do różnic między profesjonalnymi psychoterapeutami a samozwańczymi pomagaczami czy wręcz szarlatanami.
 
Sens rozpowszechniania rzetelnej wiedzy o psychoterapii tkwi przede wszystkim w tym, aby każdy, kto potrzebuje z niej skorzystać, mógł w możliwie nieskomplikowany sposób i bez niepotrzebnych prób i błędów dotrzeć do właściwego terapeuty i uzyskać właściwą pomoc. Wtedy będziemy lepiej nam samym i części osób wokół nas.

Tekst ten opublikowany był na Newsweek.pl 
w latach 2013-2022

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz