Nie lubię Facebooka. Pomimo, że Facebook wszystko lubi. I to z całkiem sporą wzajemnością.
Wyobraźmy sobie, że Facebook jest osobą…
Wyobraźmy sobie, że Facebook jest osobą…
Najpierw jest świetnie. Kto z nas nie ma doświadczenia, że był z kimś w takim „fajnym” kontakcie, z taką miłą wymianą zdań, a jednak... bez kontaktu. Kolorowo i zabawnie. Byłem na Ibizie, zobacz, wrzucam zdjęcia, było super, więcej znajdziesz na Youtube, zalajkuj… To ja już muszę lecieć. Od pierwszego wejrzenia Facebook jawi się jako wyznawca kwintesencji powierzchowności i mistrz herbacianego spotkania w biegu od chwili A do chwili B. Będąc połączony z FB, na zdawkowe „jak leci” odpowiadam jak zahipnotyzowany zdawkowym „w porządku”. U Facebooka zawsze jest w porządku. Ale czy to odzwierciedla realny świat?
Po chwili FB wprawia mnie w zaciekawienie, bo chce mi donieść bardzo ważne nowości. „Twój znajomy zmienił zdjęcie profilowe. Twój znajomy też lubi zdjęcie kota Twojej znajomej. Twój znajomy westchnął, zrobił sobie herbatę, upuścił ołówek, podrapał się po… plecach. Poszedł spać”. Jednak, czy ja chcę to wszystko wiedzieć?
Zdarza się, że Facebook mówi mądrze lub publikuje piękne fotografie. Skąd on zna tyle genialnych cytatów? A te zdjęcia! Jak z bajki. Nie sposób oderwać się od ich głębi. Ale czy naprawdę istnieją takie konstelacje barw, widoki, tak mądrzy ludzie, taki świat? Rozumiem, zdarza się, że rozpędzony gaduła zacznie niepostrzeżenie mówić mądre rzeczy, ale ta ich wielość sprawia, że coś się rozrzedza, nie wiadomo, co wybrać, sentencja goni sentencję, w końcu jedna zakrywa drugą i wszystkie doprowadzają do nieuchronnej inflacji facebook'owej mądrości.
FB uświadomił mi, jak wielu mam znajomych. W pierwszej chwili prawie uwierzyłem, że znajomi z lat szkolnych znów są gdzieś blisko. Po pewnym czasie poczułem się jednak oszukany. Okazało się, że zdawkowa wymiana zdań ze znajomym sprzed lat, odsunęła chęć realnego spotkania. Bo przecież już wiem, co u niego słychać, jak wyglądają dziś jego dzieci, mieszkanie i gdzie był na wakacjach. Mam wrażenie, że wiem o nim wszystko, więc co jeszcze może mi powiedzieć? Może szkoda czasu na prawdziwe spotkanie; tylu innych starych znajomy czeka w kolejce, by pokazać mi swoich mężów, żony, dzieci, samochody, wakacje. Opędzam się od myśli, że FB zmusił mnie do tej wiedzy i odarł z jakiejś tajemnicy, ale myśl wraca z większą realnością. Jak on zdołał tak znużyć moją ciekawość drugim człowiekiem?
Kiedy przeglądam bogatą listę znajomych, dochodzę do wniosku, że to jednak nieprawda: te znajomości już dawno nie istnieją i prawdopodobnie nic ich nie wskrzesi. Facebook próbuje jednak „zamrozić” przeszłość. Stworzyć pozory znajomości.
Dalsza „przyjaźń” z FB wydaje mi się nieco ryzykowna: nie mogę liczyć na jego dyskrecję. Nigdy do końca nie wiem, co i komu „udostępnia”. A robi to nieprzerwanie swym nie byle jakim mózgiem i nieograniczoną pamięcią skrytą w odległym Menlo Park/California. Czy mam mu wierzyć, że tak bardzo dba o moją prywatność? Mój kolega, który do nie dawna nie miał konta na FB, założywszy je, od razu otrzymał bezbłędne podpowiedzi znajomych, z którymi ostatnio wymieniał maile (o których FB wiedzieć nie powinien). Więc jak to jest z tą prywatnością, fejsbuku?
„Z jakim przestajesz, takim się stajesz”… Obawiam się, że zbytnio „przyjaźniąc” się z FB, zacząłbym się do niego upodabniać. Coraz więcej mówić, coraz mniej słuchać. Martwię się, że osiadłbym jak statek na nęcącej wodzie ciepłej mielizny. Książki mogłyby przestać być mi potrzebne; FB wie przecież wszystko o życiu (wszystkich).
Podejrzewam skrycie, że Facebook jest elektronicznym alter ego McDonald’sa i przez mój 21 calowy monitor serwuje mi w całej okazałości swój wirtualny fastfood. Najpierw smakuje i nęci „weź więcej” a potem mdli i zalega na żołądku.
To blog o psychoterapii, więc przez chwilę pomyślałem też o FB jako pacjencie psychoterapii. Chociaż nie przepadam za etykietowaniem, na myśl o FB cisną mi się na myśl poważne kliniczne szufladki, jak: osobowość narcystyczna, powierzchowna histrioniczność, rzeczywistość pełna zaprzeczenia i wyparcia, ucieczka w obrony maniakalne itp. Myślę, że powstanie nowej kategorii diagnostycznej w ICD-10: „Uzależnienie od Facebooka”, portal społecznościowy potraktuje jako komplement.
- Ależ jaki pacjent? Jaka psychoterapia? - Mityguje mnie nagle FB. Po pierwsze on to nie pacjent, tylko klient, jeśli już! A po drugie, z jakiego powodu miałby iść na terapię, skoro ma się dobrze i wspaniale się rozwija? Po co drapać tam, gdzie nie swędzi? Co najwyżej pójdzie na coaching! W końcu chce w 2014 roku podwoić swoją popularność, i to jest jego cel.
Jestem lubiany, więc jestem.
Po chwili FB wprawia mnie w zaciekawienie, bo chce mi donieść bardzo ważne nowości. „Twój znajomy zmienił zdjęcie profilowe. Twój znajomy też lubi zdjęcie kota Twojej znajomej. Twój znajomy westchnął, zrobił sobie herbatę, upuścił ołówek, podrapał się po… plecach. Poszedł spać”. Jednak, czy ja chcę to wszystko wiedzieć?
Zdarza się, że Facebook mówi mądrze lub publikuje piękne fotografie. Skąd on zna tyle genialnych cytatów? A te zdjęcia! Jak z bajki. Nie sposób oderwać się od ich głębi. Ale czy naprawdę istnieją takie konstelacje barw, widoki, tak mądrzy ludzie, taki świat? Rozumiem, zdarza się, że rozpędzony gaduła zacznie niepostrzeżenie mówić mądre rzeczy, ale ta ich wielość sprawia, że coś się rozrzedza, nie wiadomo, co wybrać, sentencja goni sentencję, w końcu jedna zakrywa drugą i wszystkie doprowadzają do nieuchronnej inflacji facebook'owej mądrości.
FB uświadomił mi, jak wielu mam znajomych. W pierwszej chwili prawie uwierzyłem, że znajomi z lat szkolnych znów są gdzieś blisko. Po pewnym czasie poczułem się jednak oszukany. Okazało się, że zdawkowa wymiana zdań ze znajomym sprzed lat, odsunęła chęć realnego spotkania. Bo przecież już wiem, co u niego słychać, jak wyglądają dziś jego dzieci, mieszkanie i gdzie był na wakacjach. Mam wrażenie, że wiem o nim wszystko, więc co jeszcze może mi powiedzieć? Może szkoda czasu na prawdziwe spotkanie; tylu innych starych znajomy czeka w kolejce, by pokazać mi swoich mężów, żony, dzieci, samochody, wakacje. Opędzam się od myśli, że FB zmusił mnie do tej wiedzy i odarł z jakiejś tajemnicy, ale myśl wraca z większą realnością. Jak on zdołał tak znużyć moją ciekawość drugim człowiekiem?
Kiedy przeglądam bogatą listę znajomych, dochodzę do wniosku, że to jednak nieprawda: te znajomości już dawno nie istnieją i prawdopodobnie nic ich nie wskrzesi. Facebook próbuje jednak „zamrozić” przeszłość. Stworzyć pozory znajomości.
Dalsza „przyjaźń” z FB wydaje mi się nieco ryzykowna: nie mogę liczyć na jego dyskrecję. Nigdy do końca nie wiem, co i komu „udostępnia”. A robi to nieprzerwanie swym nie byle jakim mózgiem i nieograniczoną pamięcią skrytą w odległym Menlo Park/California. Czy mam mu wierzyć, że tak bardzo dba o moją prywatność? Mój kolega, który do nie dawna nie miał konta na FB, założywszy je, od razu otrzymał bezbłędne podpowiedzi znajomych, z którymi ostatnio wymieniał maile (o których FB wiedzieć nie powinien). Więc jak to jest z tą prywatnością, fejsbuku?
„Z jakim przestajesz, takim się stajesz”… Obawiam się, że zbytnio „przyjaźniąc” się z FB, zacząłbym się do niego upodabniać. Coraz więcej mówić, coraz mniej słuchać. Martwię się, że osiadłbym jak statek na nęcącej wodzie ciepłej mielizny. Książki mogłyby przestać być mi potrzebne; FB wie przecież wszystko o życiu (wszystkich).
Podejrzewam skrycie, że Facebook jest elektronicznym alter ego McDonald’sa i przez mój 21 calowy monitor serwuje mi w całej okazałości swój wirtualny fastfood. Najpierw smakuje i nęci „weź więcej” a potem mdli i zalega na żołądku.
To blog o psychoterapii, więc przez chwilę pomyślałem też o FB jako pacjencie psychoterapii. Chociaż nie przepadam za etykietowaniem, na myśl o FB cisną mi się na myśl poważne kliniczne szufladki, jak: osobowość narcystyczna, powierzchowna histrioniczność, rzeczywistość pełna zaprzeczenia i wyparcia, ucieczka w obrony maniakalne itp. Myślę, że powstanie nowej kategorii diagnostycznej w ICD-10: „Uzależnienie od Facebooka”, portal społecznościowy potraktuje jako komplement.
- Ależ jaki pacjent? Jaka psychoterapia? - Mityguje mnie nagle FB. Po pierwsze on to nie pacjent, tylko klient, jeśli już! A po drugie, z jakiego powodu miałby iść na terapię, skoro ma się dobrze i wspaniale się rozwija? Po co drapać tam, gdzie nie swędzi? Co najwyżej pójdzie na coaching! W końcu chce w 2014 roku podwoić swoją popularność, i to jest jego cel.
Jestem lubiany, więc jestem.
O jak dobrze usłyszeć taki głos...
OdpowiedzUsuńKarolu,z większością poruszonych we wpisie wątków się zgadzam,napiszę może o swoich ponad już półrocznych doświadczeniach z tym dobrodziejstwem...
W towarzystwie swoich znajomych,raczej nie występuje już motyw informowania świata o tym,że ktoś właśnie poszedł do kibelka i czeka na lajki. Jednak skądinąd wiem,że wśród młodego pokolenia, w tym wśród najmłodszych taki ogłupiający model komunikacji ma się całkiem dobrze. Przerażające jest dla mnie to,że w ten sposób degraduje się stopniowo jakość interpersonalnych kontaktów. Głównie na takiej zasadzie, że coś,co dzieje się tak nagminnie, staje się de facto standardem, a ze względu na swoją rozmytą i "przyjemną" naturę,niemal nie pozostawia szans na reakcję i zatrzymanie postępującego procesu. Czymś, co mi ewidentnie doskwiera (niedawno nawet o tym na FB wspominałem), to rosnąca świadomość mimo wszystko powierzchowności tego,co jest przekazywane między NAMI, czyli znajomymi. Wymiana informacji jest niezwykle intensywna, ale dosyć rzadko zdarzają się treści pochodzące bezpośrednio od znajomych,dzięki którym miałbym szansę trochę bardziej ich poznać,a co za tym idzie - się do nich zbliżyć. Wszystko wskazuje na to,że nie jest to po prostu możliwe - z różnych względów,o niektórych piszesz. Jedynym środkiem poznawczym wydaje się być kopiowana z innych źródeł treść i tak zwany lajk,a to dla mnie zbyt cienka waluta. Mam apetyt na to,aby znaleźć odrobinę miejsca na większą autentyczność,gdzieś pomiędzy powierzchowną bzdurą i wartościową lecz kopiowaną informacją, a treścią naprawdę intymną,której nie można wrzucić do wirtualnego balonu z etykietką FB. Który na dodatek nie wiadomo i dlaczego może kiedyś pęknąć. Liczę się jednak z tym, że może będę musiał obejść się smakiem.
Mam mieszane odczucia, jeśli chodzi o same informacje. Fakt, że są polecane i kopiowane z wielu źródeł, daje z jednej strony łatwość dostępu i zachwyca swoim bogactwem, ale to, tak jak piszesz, trochę efekt pierwszego zauroczenia. Informacji, nawet tych mądrych/dobrych/interesujących, jest tak wiele, że zalewają. Bardzo często się powtarzają. Powodują, przynajmniej dla mnie, coś w rodzaju chaosu, ponieważ zanim zajmę się jedną treścią, już mam wskazania do innych, "równie ciekawych" i zaczynam być wszędzie, a tak naprawdę jakby mnie nigdzie nie było. Na tym chyba polega istota zmian, które w nas zachodzą w wyniku zanurzenia w ogólnodostępnym morzu informacji - więcej, szybciej, a w efekcie pustka i być może ból głowy (niestrawność, o której wspominasz). Plusem jest tak czy inaczej dostępność, jednak jak sobie przypominam wcześniejsze czasy, forum dyskusyjne z możliwością zamieszcza plików i grafiki dawało porównywalną jakość w spokojniejszych warunkach. Sam obecnie już niemal nie klikam w nowe polubienia, ponieważ nie wyobrażam sobie dalszego przyrostu wrzucanych na mój ekran informacji.
Jedynym w miarę "czystym" plusem jest dla mnie szybkość propagowania informacji, w przypadkach kiedy właśnie prędkość, czy zasięg są kluczowe - poszukiwania, protesty, mobilizacja do ew. działań w rzeczywistym świecie. Elastyczność, wszechstronność i powszechność czynią z FB również praktyczne narzędzie do prowadzenia, czy wspomagania biznesu. Tylko czy cena, którą trzeba zapłacić za "zaistnienie" w FB, pomimo autoograniczeń i jakiejś, nazwijmy to niezerowej świadomości, nie jest mimo wszystko zbyt wysoka ?
Pozdrawiam,
jc
PS
W ramach solidarności z ideą, świadomie (!), nie wstawiłem do komentarza żadnego emotikona. To dla mnie trochę ten sam klimat, choć przecież sam używam tych zabawnych znaczków. A był czas, kiedy robiłem to nagminnie. Czy nie jest tak, że emotikony to również droga na skróty, dodatkowy poziom iluzji, mającej wirtualną bzdurę upodobnić do rzeczywistego świata ? Dołączamy przecież do czystego słowa emocje, a więc przekaz staje się niemal kompletny. A dodatkowo jakie to wygodne ! Nawet nie będąc aktorem, mogę użyć znaczka z odrobinę inną emocją niż ta, którą aktualnie odczuwam, prawda ? Ale to już temat na być może oddzielny artykuł...
Odnosząc się do tych Twoich słów:
Usuń"Mam apetyt na to, aby znaleźć odrobinę miejsca na większą autentyczność, gdzieś pomiędzy powierzchowną bzdurą i wartościową lecz kopiowaną informacją, a treścią naprawdę intymną"...
mówię do FB: Pytasz, „o czym teraz myślę”? Interesuje Cię moja prywatność? Chciałbyś zarchiwizować zdjęcia mojej rodziny i udostępniać? Niedoczekanie Twoje, Fejsbuku.
Być może FB wyzwala potrzebę autentyczności i dzielenia się intymnością, ale każdy wrażliwy człowiek wyczuwa, że to nie jest miejsce do tego. Stąd wieczna oscylacja między osobistą powierzchowną bzdurą a treścią wartościową, lecz skopiowaną.
Pozostaje więc czysto informacyjne użycie FB: warsztaty, materiały, potrzebna pomoc itp. Ale i tu pojawia się problem: nadmiar informacji. Kiedyś człowiek aktywnie poszukiwał informacji, chodził po bibliotekach, pytał profesorów na dyżurach. Dziś w dobie FB, Google i innych „wielkich” pozostaje nie tyle poszukiwanie, co selekcja, odfiltrowywanie szumu. To jest już bardziej obrona przed niechcianą informacją.
Sęk w tym, że nie o intymność/prywatność mi chodzi. Tutaj nie mam żadnych wątpliwości - to nie jest treść dla FB. Bardziej myślę o autentyczności, a na ten moment wydaje mi się, że nie jest to do końca tożsame. Z autentycznością mamy często problem i jest to stara, dobrze znana bajka - obawa przed oceną i jakie sobie kto tam skryptowe konsekwencje wymyśli. Problem doświadczany również w realu. Oczywiście świadomość, że moje bycie autentycznym na FB może zostać wykorzystane przeciwko mnie podczas np. kolejnej rekrutacji do pracy, sytuacji nie poprawia. Jednak konsekwencje, czyli m.in. dyskutowana przez nas efbukowa powierzchowność doskwiera i ma w sobie taki posmak: "Co mam się produkować, kiedy to wszystko jest na niby ?". Aż strach tkwić w takim stanie, bo się zasiedzę i do krwi mi przejdzie. Podczas gdy w sumie kuszące jest poznawanie (= bliższe bycie) z ludźmi, których cenię/lubię, a którzy fizycznie są jednak oddaleni i szanse na realne spotkanie są niewielkie. Próbuję sobie to tłumaczyć tak, że może jednak i mnie dopada pokusa, aby było "szybciej i łatwiej". A to jednak nie tędy droga...
Usuń"Co mam się produkować, kiedy to wszystko jest na niby?"
Usuń- Dlatego w swoim poście użyłem sformułowania „inflacji”: mądrości, autentyczności itd.
Możesz w necie wyrazić autentyczną wypowiedź i dostać autentyczną odpowiedź w granicach narzuconych przez wirtualny przekaz, w którym nie dotkniesz/poczujesz odpowiedzi rozmówcy. Sęk w tym, że można zacząć się tym zadowalać.
Czy czujesz się ze mną w autentycznym kontakcie na moim / Twoim blogu?
FB jest nieautentyczną przestrzenią wyjścia do autentycznych spotkań.
Miło słyszeć krytyczny głos na tematy związane z fb. Uważam, że jest ich stanowczo zbyt mało. Sam należę do grona posiadających swoje miejsce na fb i od pewnego czasu kiedy to niepostrzeżenie zaczęło mi przybywać pokaźne grono znajomych mam coraz mniejszą ochotę do niego zaglądać. Myślę, że zatraciliśmy, tracimy granicę zdrowego - czytaj świadomego - podejścia do przecież tylko i wyłącznie wirtualnego świata. Zapominamy, że obcujemy ze światem na poziomie naszych wyobrażeń nie faktów i zbyt często mam wrażenie że ta granica przestaje być uświadamiana. fb stało się swoistym substytutem prawdziwego kontaktu, stwarza pozory autentyczności i to jest w nim najniebezpieczniejsze. Miejsce to stało się właściwie jednym wielkim targowiskiem próżności, utwierdzającym swych wiernych członków że próżność to cnota.
OdpowiedzUsuńTo prawda, że na facebooku większość dodawanych wpisów to zdjęcia psa w stu odsłonach, to samo z kanapką lub z wytrzeszczonymi oczami, ale to my sami czyli użytkownicy portali społecznościowych jesteśmy temu winni. W końcu to ludzie wrzucają wszystkie te 'śmieciowe' wpisy, które teoretycznie nikogo nie interesują i nikogo nie śmieszą, ale jednak Ci nikt są większością która się tym interesuje:P
OdpowiedzUsuńJa do Facebooka mam troszeczkę inne podejście. Nie traktuje go już jako zapełniacz czasu, komunikator itp, tylko jako źródło ciekawych dla mnie informacji.
OdpowiedzUsuń"Lajkuję" interesujące mnie fanpage, dzięki czemu jestem na bieżąca z moją branżą i moimi zainteresowaniami.
Co więcej przestałem obserwować całkowicie osoby i fanpage, któe tzw. spamowały, także teraz moja tablica ogranicza się do w/w ciekawych profili.
"Podejrzewam skrycie, że Facebook jest elektronicznym alter ego McDonald’sa i przez mój 21 calowy monitor serwuje mi w całej okazałości swój wirtualny fastfood. Najpierw smakuje i nęci „weź więcej” a potem mdli i zalega na żołądku. "
OdpowiedzUsuńMuszę zacytować u siebie - komentarz do ozłocenia.
Hmm, a lubisz telewizję? Też ogłupia ludzi, nawet nie wiem czy nie bardziej. Płytkie programy, granie na najniższych emocjach. Celebryci, seriale fałszujące rzeczywistość, płytkie emocje. Ale są przecież programy informacyjne, kanały filmowe itp. Tak samo prasa drukowana – tam też dominują tabloidy ze swoich w gruncie rzezy destrukcyjnym przekazem.
OdpowiedzUsuńZastanawiam się, czy mój dziadek był lepszym człowiekiem z powodu nie posiadania dostępu do Facebooka. Nie, nie był. Tak czy owak jest płytkim człowiekiem, który dba o opinię znajomych a nie o własne wnętrze. On po prostu komunikuje te same problemy w inny sposób – mniej masowy. Ale w gruncie rzeczy niczego to nie zmienia.
Facebook to tylko medium, narzędzie do komunikacji. Jego duszą są ludzie i to chyba na tych ludzi w gruncie rzeczy narzekasz – na ich płytkie potrzeby i proste wymagania od życia. Ale ludzie zawsze mieli swoje ograniczenia, tylko mniej mieliśmy sposobności, by je zauważać. Może kiedyś było nieco mniej narcyzmu, a więcej histerii czy zaburzeń anakastycznych? Ale co to zmienia? Nic. Już Lem zauważył, że internet po prostu uświadomił mu, ilu na świeci jest głupców. A więc wcale tych głupców nie stworzył :)
Szkoda chyba personifikować Facebooka, a potem projektować na niego swoje obawy odnoszące się do ludzi – nawet za pomocą zgrabnej intelektualizacji ;)
To tylko narzędzie do komunikacji. Wcale nie gorsze od telewizji czy gazet. Ludzie zawsze mieli swoje ograniczenia i mieć będą. Czytać i oglądać wybiórczo, ot cała tajemnica. W końcu nie narzekamy na setki kanałów w telewizji, ani dziesiątki tytułów gazet w kioskach. Szkoda czasu na odczuwanie niesmaku. Dzieci działają czasem według niepisanej zasady „co do rączki to do buzi”. Jako dorośli możemy już z niej świadomie zrezygnować, wcale nie rezygnując przy tym z używania rąk ;)
Pozdrawiam i generalnie gratuluję ciekawych – dojrzałych i poważnych – tekstów.