niedziela, 4 września 2011

Spory o skuteczność psychoterapii

Droga do światła jako prawdy - budynek sakralny, świątynia

Spory psychoterapeutów o skuteczność psychoterapii, są tak stare, jak sama psychoterapia.

Niektórzy psychoterapeuci są jak wyznawcy religijni: wierzą, że ich szkoła terapeutyczna jest najlepszą drogą do psychicznego zbawienia.

Członkowie wyznań religijnych chętnie utrzymują, że ich denominacja zawiera pełnię prawdy objawionej. Ci bardziej fundamentalni skłonni są innych potępiać, ci bardziej liberalni patrzą na inne wyznania z przymrużeniem oka, przyznając im ziarno prawdy.

Uczucie posiadania prawdy jest bardzo uspokajające.

Lubią czuć się najbliżej prawdy psychoanalitycy, wierni pierwszemu z (niewątpliwie) genialnych terapeutów, Freudowi i jego mniej lub bardziej wiernym mistrzowi kontynuatorom. Im coś wcześniejsze, bardziej pierwotne, głębiej wyparte, tym bliższe istocie problemów człowieka, zaś analiza ma narzędzia, by to zgłębiać. Lubią czuć się blisko prawdy terapeuci poznawczo-behawioralni, którzy słuszność swoich poglądów mogą potwierdzić krótkim czasem leczenia licznymi dowodami empirycznymi. Nie stronią od prawdy terapeuci humanistyczni, którym z kolei objawiona została prawdziwa natura człowieka, zgodnie z filozofią egzystencjalną zanurzonego ze wszystkich stron w morzu wolności i odpowiedzialności, w które został wrzucony, ale które też kształtuje.

A więc jesteśmy lepsi, bo jesteśmy starsi, albo jesteśmy lepsi, bo jesteśmy skuteczniejsi, albo integrujemy więcej uznanych szkół i technik, albo nasza dziedzina jest bliższa nowoczesnej neurobiologii, albo zrobiliśmy więcej badań itd. Sporów nie ma końca i niekiedy przypominają one dziecięcą grę w „Moje lepsze, niż twoje”. Tymczasem jest nam coraz bliżej do zarozumiałości niż do prawdy.

Jak może to wpływać na samych pacjentów? Nie wiem dokładnie, ale ktoś zauważył, że pacjenci psychoanalityczni mają sny freudowskie, pacjenci analizy jungowskiej – jungowskie, jeszcze inne sny mają klienci terapii Gestalt, a w terapii egzystencjalnej klienci śnią w zawoalowany sposób o śmierci.

Czy to nie smutne, że właśnie największe autorytety psychoterapii wiodły ze sobą niekiedy najbardziej zaciekłe spory, w których padały swoiste ekskomuniki, wykluczenia, podziały, w których wzajemnie odsądzano się od czci i wiary? A co z wiarygodnością przed tymi, którzy do terapeutów przychodzą?

Orężem w dyskusji niektórych terapeutów jest pojęcie „psychoterapii opartej na dowodach” (zob. też EVT - empirically validated herapy). Dziś wszystko, co ma udowodnioną naukowo skuteczność, sprzedaje się lepiej. Zwłaszcza, jeśli kupującym jest tak poważny inwestor, jak Narodowy Fundusz Zdrowia.

Tymczasem nurt badań nad skutecznością psychoterapii i ich metaanalizy z ostatnich czterdziestu lat ukazują, że sama metoda nie jest aż tak ważna. Ważniejsze są już cechy samego pacjenta (rodzaj i głębokość jego zaburzeń, posiadane wsparcie społeczne) oraz jakość relacji psychoterapeutycznej (w tym sojusz terapeutyczny), czyli także udział danego psychoterapeuty.

Czynniki skuteczności psychoterapii, Norcross 2011

Podobna skuteczność różnych metod psychoterapeutycznych nosi miano „Dodo bird verdict” - pojęcie zaczerpnięte z Alicji w Krainie Czarów. Oznacza ono, że wszyscy wygrywają, to znaczy wszystkie szkoły psychoterapii mają podobną skuteczność.

Jeszcze inne badania (których autorów nie pamiętam), wykazały ciekawą zależność. Otóż początkujący psychoterapeuci jednej modalności bardziej różnią się między sobą pod względem sposobu pracy, niż doświadczeni terapeuci różnych szkół. Być może z biegiem czasu stajemy się bardziej eklektyczni, nie zawsze zdając sobie z tego sprawę.

Jeśli jesteś psychoterapeutą i uważasz, że metoda jest najważniejsza, proponuję ci w wyobraźni następujący test. Czy mógłbyś powiedzieć do koleżanki, kolegi terapeuty, reprezentującego inną modalność, ale o takim stażu co ty, takie oto zdanie: „Ponieważ pracuję metodą X, jestem bardziej skuteczny w pracy z daną grupą pacjentów, niż ty, który pracujesz metodą Y”?
Jeśli nie, to z jakiego powodu? Być może intuicyjnie powołasz się na indywidualne cechy osobowościowe, predyspozycje, styl itp. Tego nie da się wyszkolić, ale da się usprawnić dzięki wieloletniej pracy nad samym sobą.

Proponuję teraz zupełnie odmienną perspektywę: wyobraźmy sobie, że znika na odległy plan metoda psychoanalizy, terapii Gestalt, psychoterapii poznawczo-behawioralnej, systemowej, ericksonowskiej... Jest terapeuta Krzysztof, Barbara, Anna, który pomaga oraz jego pacjent Jacek, Katarzyna... Terapeuta pomagając (czy wie o tym, czy nie) pracuje przede wszystkim sobą, swoją osobowością, doświadczeniem, świadomością, ogólną fachową wiedzą, a na końcu techniką. To inna optyka. Z pytania o metodę przechodzimy do pytania, jaki terapeuta, z jakim pacjentem, w jakim kontekście, jest w stanie stworzyć dobry terapeutyczny duet, z korzyścią dla tego ostatniego.

3 komentarze:

  1. Zwrócił moją uwagę fragment, w którym autor pisze o wpływie "zarozumiałości" / "jedynej właściwej drogi terapeutycznej" psychoterapeuty na klientów.
    Uważam, że to nie jest tak, że pacjenci psychoanalityczni mają sny freudowskie, pacjenci analizy jungowskiej – jungowskie itd. Oni śnią sny o sobie, swoim życiu, sny wolne od znaczeń i interpretacji. Dopiero psychoterapeuta nadaje temu, co słyszy znaczenie. I jest to dla mnie zrozumiałe, że czyni to zgodnie z jego wewnętrznymi przekonaniami i szkołą, w jakiej się kształcił. Byłabym zaskoczona, gdyby czynił inaczej - wówczas deprecjonowałby to, w co wierzy, lub podważał efekty własnej praktyki.
    Każde podejście psychoterapeutyczne widzi świat i człowieka, jakby przez inne okulary, ten sam objaw zazwyczaj będzie interpretowany inaczej w różnych podejściach psychoterapeutycznych. Myślę jednak, że o ile tych „szkiełek” prawd jest wiele, każdy psychoterapeuta potwierdzi, że dla niego to człowiek jest najważniejszy.
    W tej różnorodności "prawd" jest cenne też to, że nie ograniczają ani klientów ani psychoterapeutów do decydowania o sobie i wyborze tego, co dla niego jawi się jako najbliższe i w danym czasie najlepsze.
    To, co z tym psychoterapeuci robią dalej, jakie spory wiodą itd. to myślę już całkiem inna bajka, w dużej mierze tego kto taki spór rozpoczyna.

    OdpowiedzUsuń
  2. A z drugiej strony, sa klienci, którzy potrzebuja analizy, są tacy, którym przyda się rozłożenie ich przekonań na czynniki pierwsze i zmiana na tym poziomie, a są tacy, którzy skorzystają z egzystencjalnych rozmów o sensie życia. Z drugiej strony, na szczęście jest nurt badań (a niestety spora częśc terapeutów stronii od zainteresowania empirią, może poza tymi, co mają w nazwie "evidence based"), który szuka tego co wspólne w terapii i robi ekstrakt z czynników leczących. Jak się okazuje sam nurt terapeutyczny i technika ma znaczenie stosunkowo niewielkie. O wiele większe - osoba terapeuty, gotowość do zmian klienta i jakość relacji terapeutycznej.

    OdpowiedzUsuń
  3. "Czy to nie smutne, że właśnie największe autorytety psychoterapii wiodły ze sobą niekiedy najbardziej zaciekłe spory, w których padały swoiste ekskomuniki, wykluczenia, podziały, w których wzajemnie odsądzano się od czci i wiary?"

    Bardzo się z tym zdaniem zgadzam. Niestety taka jest widać natura jednostek wybitnych - są narcystyczne, ale dzięki temu mają motywację i energię, aby okrywać, publikować, propagować swoje koncepcje. I myślę sobie, że to bardzo dobrze, że te wybitne osoby były (przynajmniej w jakiś sposób) zaburzone, bo dzięki temu mogły odkryć nowe rzeczy. W końcu Freud nie odkryłby kompleksu Edypa, gdyby sam go nie miał.

    Ale mimo wszystko najbardziej lubię autorów, którzy mają wewnętrzną mądrość, aby opisywać świat jak najlepiej, a nie jak najbardziej niepowtarzalnie i autorsko. Bardzo cenię Stephena Johnsona – właśnie za to, że mało wniósł nowych koncepcji, nie bał się do tego przyznać, a jednocześnie przez swoje książki wszystko pięknie uporządkował korzystając z najlepszych odkryć innych ludzi.

    A jakoś tego „Dobre życie w pojedynkę” jak dotąd nie spotkałem, dopiero zobaczyłem u Ciebie na stronie. Ale już mam na oku i niedługo mam nadzieję się nią cieszyć, bo w przypadku tego autora naprawdę spodziewam się kolejnej książki, w której będę kiwał z uznaniem głową niemal co każde zdanie.

    OdpowiedzUsuń