Zainteresowała
mnie różnorodność podejść i opinii w sprawie znaczenia własnej psychoterapii u
terapeuty.
Dwa skrajne stanowiska prezentują się mniej więcej w taki sposób:
Dwa skrajne stanowiska prezentują się mniej więcej w taki sposób:
- Wywodzący się od Freuda postulat o konieczności własnej analizy. Własna psychoanaliza jest niezbędnym warunkiem powstrzymania szkodliwego oddziaływania przeciwprzeniesienia terapeuty. W tym ujęciu przeciwprzeniesienie z definicji zaburza psychoterapię.
- Własna psychoterapia jako doświadczenie pozbawione znaczenia dla pracy
psychoterapeutycznej. Compernolle uważa, że własna psychoterapia jest potrzebna
terapeucie w takim stopniu, jak własna operacja chirurgowi (1980, za: Grzesiuk,
1995).
To
chwytliwe i barwne porównanie do operacji chirurgicznej jest według mnie chybione.
Albo, ujmując rzecz na odwrót, byłoby trafne pod warunkiem, że:
-
emocje, reakcje i ustosunkowania terapeuty wobec klienta nie mają znaczenia dla
przebiegu psychoterapii;
-
relacja terapeutyczna i umiejętność poruszania się w niej nie ma znaczenia dla przebiegu i efektu
psychoterapii;
-
profesję psychoterapeuty zdefiniujemy jako rzemiosło (i tylko rzemiosło),
operujące systemem technik i procedur, z góry przewidzianych do danego klienta,
czy raczej jego „przypadku”.
Przypuszczam, że nikt nie jest w stanie powołać się na takie wyniki badań nad psychoterapią, które sugerowałyby, że osobowość psychoterapeuty i relacja terapeutyczna są bez znaczenia dla jakości terapii. Dostępne badania dowodzą czegoś zupełnie przeciwnego (i zrównują tym samym różne szkoły psychoterapii w skuteczności).
Przypuszczam, że nikt nie jest w stanie powołać się na takie wyniki badań nad psychoterapią, które sugerowałyby, że osobowość psychoterapeuty i relacja terapeutyczna są bez znaczenia dla jakości terapii. Dostępne badania dowodzą czegoś zupełnie przeciwnego (i zrównują tym samym różne szkoły psychoterapii w skuteczności).
Chirurg nie musi przejść własnej operacji, aby być dobrym chirurgiem. Ale czy nauczyciel pływania powinien umieć pływać, aby nauczać pływania? Albo czy instruktor pilotażu powinien potrafić latać, aby nauczać tej sztuki nowych adeptów? Wyczuwamy, że tu sprawy mają się już inaczej. Analogie te znacznie bardziej pasują do kwestii przejścia własnej psychoterapii przez psychoterapeutę. Z jakiego powodu tak jest, skoro psychoterapeuta nie jest nauczycielem?
Otóż jestem przekonany, że psychoterapeuta niebezpośrednio jest nauczycielem: rozwijania świadomości samego siebie, uczciwości wobec siebie, wysiłku odkrywania swojej prawdziwej natury i życia w oparciu o te odkrycia. Założeniem, na którym są ugruntowane wszystkie szeroko rozumiane podejścia psychodynamiczne, jest to, że im bardziej uczciwy wobec siebie jest człowiek, tym większe ma szanse na udane życie. Idąc dalej: im bardziej uczciwy wobec siebie (świadomy) jest psychoterapeuta, tym większe jest prawdopodobieństwo, że pomoże w tym klientowi. A jak wiadomo, taka uczciwość wobec siebie podczas terapii nie przychodzi łatwo, co nakłada na terapeutę odpowiedzialność za własną samoświadomość. Przebycie tej szczególnej drogi poznawania siebie umożliwia później identyfikację z klientem w jego wysiłkach, dzięki odnajdywaniu w sobie podobnych problemów.
Własna psychoterapia terapeuty nie jest więc tylko sprawą przepracowania swoich zranień z dzieciństwa. Zakładając nawet, że psychoterapeuci mieli „wystarczająco dobrych rodziców” (por. B. Bettelheim) i ogólnie udane dzieciństwo, nadal istniałaby racja za własną psychoterapią i polega ona na zaznajomieniu z drogą poznawania siebie, którą będą później przemierzać klienci. Jest to więc nie tylko kwestia własnego zdrowia terapeuty, co przejścia określonego doświadczenia.
Sprawa własnej terapii psychoterapeuty wydaje się tym bardziej pilna, że i w kwestii zdrowia jest wiele do zrobienia. Kandydaci na psychoterapeutów nie są wolni od własnych ograniczeń i „białych plam” w świadomości swoich problemów emocjonalnych (nie jestem pewien, czy bardziej, czy mniej, niż reszta populacji). W każdym razie, niewystarczająca świadomość własnych emocji i ich biograficznego tła będzie ograniczeniem w prowadzonej psychoterapii, a zwłaszcza terapii opartej na relacji, terapii długoterminowej, w której psychoterapeuta i klient przechodzą razem przez różne koleje ich relacji, uwzględniając bliskość i dystans, ciepło i chłód, identyfikację i odrębność.
W tym miejscu przytoczę fragment książki Alice Miller, z której słów własna terapia psychoterapeuty przedstawia się prawie jako imperatyw moralny:
Wrażliwość terapeuty, jego umiejętność wczuwania się, ponadprzeciętna ilość „anten”, w które jest wyposażony – wszystko to świadczy, że w dzieciństwie dorośli posługiwali się nim do zaspokajania swoich potrzeb (...) Dlatego też sądzę, że właśnie dzięki osobistym, bolesnym doświadczeniom rozwinęliśmy umiejętności niezbędne do wykonywania zawodu psychoterapeuty. Konieczne jest jednak, abyśmy dzięki własnej terapii mogli żyć z prawdą o przeszłości i zrezygnować z części iluzji. (…) Decydując się na zawód terapeuty, nie możemy sobie już pozwolić na tak wielką nieświadomość.
(Dramat
udanego dziecka, A. Miller, 1995/2007).
Uczciwe i zobowiązujące słowa.
Tymczasem żaden z autorów piszących o psychoterapii, nie dostarcza według mnie tak jasnych argumentów za własną terapią, jak Frieda Fromm-Reichmann. Oto one:
1. Własna psychoterapia
terapeuty i wynikająca z niej samowiedza zmniejsza
prawdopodobieństwo impulsywnego (acting out) odnoszenia się do
klienta, na rzecz refleksji nad przeciwprzeniesieniem.
2. Prowadzi do większego
poczucia bezpieczeństwa oraz większej satysfakcji z życia
pozazawodowego terapeuty, dzięki czemu mniejsze jest ryzyko
emocjonalnego wykorzystania klienta.
3. Wzmacnia szacunek
terapeuty do samego siebie, dzięki czemu psychoterapeucie łatwiej
będzie przyjąć wrogie lub dewaluujące odniesienia klienta; będzie
też potrafił modelować szacunek do siebie w sytuacji prowokacji.
4. Dzięki poznaniu
własnych mechanizmów i dynamik, psychoterapeuta będzie miał
możliwość rozpoznawać podobne obszary o klienta i odnosić się
do nich w sposób bardziej empatyczny i rozumiejący
(Fromm-Reichmann 1950, za: McWilliams 2011).
Atutem tej bardzo humanistycznej argumentacji jest wyjście poza koncentrację na obszarze psychopatologii terapeuty i bardziej zachęcający wydźwięk, niż u przytoczonej wcześniej Alice Miller.
Atutem tej bardzo humanistycznej argumentacji jest wyjście poza koncentrację na obszarze psychopatologii terapeuty i bardziej zachęcający wydźwięk, niż u przytoczonej wcześniej Alice Miller.
Psychoterapeuci odbywający własną psychoterapię, zwaną
niezbyt fortunnie psychoterapią szkoleniową, odnoszą się z różnym nastawieniem do
tego etapu stawania się psychoterapeutą. Niektórzy są entuzjastyczni, inni bardziej
sceptyczni, być może z powodu tkwiącego w niej paradoksu: z jednej strony jest
dobrowolna, jak każda psychoterapia, z drugiej strony należy ją odbyć, aby
zostać terapeutą. Moje osobiste doświadczenie wskazuje, że jest niemniej ważna
od szkolenia umiejętności i zdobywania wiedzy. Dlatego zachęcam początkujących
terapeutów, by korzystali z niej hojnie i zrobili w trakcie jej trwania tak
dużo, jak się da.
Jestem ciekaw, jak inni terapeuci odbierają znaczenie swojej psychoterapii dla obecnie wykonywanej pracy oraz co myślą osoby z perspektywy klienta? Zapraszam do podzielenia się swoimi doświadczeniami.
Psychoterapeuta bez psychoterapii własnej nie tylko nie pomaga, ale często wręcz szkodzi pacjentom. W naszym Polskim Instytucie Psychoterapii Integratywnej w Krakowie prowadzone są od lat badania w tym zakresie.
OdpowiedzUsuńKiedyś uczestniczyłem w ćwiczeniu mającym przekazać doświadczenie bycia w psychoterapii, w którym jeden ze studentów akademickich wybrał jednego z uczestników studium psychoterapii i prowadzono indywidualne sesje 15 min. Kiedy omawialiśmy (psychoterapeuci) potem to ćwiczenie śmialiśmy się za każdym razem, kiedy w rundce relacjonowane było, jaki był zgłoszony problem pacjenta (studenta). Były to te same lub bardzo zbliżone problemy, co szkolących się psychoterapeutów. Student, który nie mógł skończyć pracy magisterskiej trafił na terapeutę, który nie mógł skończyć pracy doktorskiej. Inny, zgłaszał problemy z ojcem, a jego terapeuta miał dokładnie podobne kłopoty. Inny miał problemy z impulsywnością, i tak tez "trafił" na terapeutę, który podejmował takie zachowania. Jaki z tego wniosek? Że każdy psychoterapeuta ma tzw. "swój worek" pacjentów". To prowokuje niemal za każdym razem, do korzystania ze superwizji i dalszej pracy nad sobą.
Podpisuję się rękami i nogami pod każdym z argumentów, a od siebie dodam jeszcze jeden: własna terapia pozwoliła mi lepiej zrozumieć i uświadomić sobie moje potrzeby i motywacje, które sprawiły, że zostałem terapeutą. Gdybym nie miał tej świadomości, dużo trudniej przychodziło by mi nie odtwarzać własnych konfliktów wewnętrznych w relacji z pacjentem.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
A.M.
Bardzo współczuję klientom, którzy trafiają do psychoterapeuty bez własnej psychoterapii. Każdy ma problemy w swoim życiu a psycholodzy nie są wyjątkiem. Dbając o siebie zadbamy o osoby, którzy do nas przychodzą. Skoro pewne zasady są nie do przeskoczenia np. psychoterapeuta mający małe dziecko nie jest w stanie pomóc osobie zmagającą się z pedofilią i ją odsyła. To jak można pomóc komuś z przemocą w rodzinie, jeżeli terapeuta miał ją i w swoim zaciszu domowym ?
OdpowiedzUsuńAnita
Ja również jestem za solidną, własna terapią psychoterapeuty - Yalom sam stwierdził, że własna terapia psychoterapeuty winna trwać całe życie (no może nie całe życie byłoby w Polsce zalecane, ale jakiś konkretny odgórny wymóg umieszczony w szkoleniu przyszłego terapeuty - zwłaszcza chodzi mi o terapię indywidualną, bo stosowana szkoleniowa terapia grupowa jest chyba niewystarczająca)
OdpowiedzUsuńhttp://psychologiaipsychoterapia.blogspot.com/
PS. Sam przechodziłem psychodynamiczną i chyba pod jej wpływem uświadomiłem sobie nie tylko swoje zalety ale i ograniczenia (nie zamierzam być terapeutą ale sympatyzuję ze zdobywaniem wiedzy teoretycznej)
OdpowiedzUsuńSzkolenie do zawodu psychoterapeuty to minimum cztery lata, każdy kto chce być psychoterapeutą i otrzymać certyfikat "musi" przejść własną psychoterapię zazwyczaj jest to minimum 250 h w trakcie trwania Szkoły Psychoterapii. Jest to terapia indywidualna i grupowa, przeważnie ... Dlatego jeżeli wybierać psychoterapeutę to z certyfikatem lub w trakcie szkolenia.
OdpowiedzUsuńJestem psychoterapeutą (oczywiście z certyfikatem ;] ) a więc mam za sobą psychoterapię własną, jednocześnie wiem, że mam ją PRZED sobą - bo zawód jaki wybrałem wymaga za/dbania o siebie a dla mnie psychoterapia i rozwój osobisty jest niezbędnym elementem higieny psychicznej i za/dbania o standardy pracy. Oczywiście plus regularna superwizja, szkolenia ... odpoczynek itp., idt ... Yalom wg. mnie trochę przesadził z ilością własnej terapii psychoterapeuty, dla mnie to wybór, pokora i gotowość do pracy nad sobą psychoterapeuty oraz "czujność" superwizora.
Słowa Miller można chyba rozumieć jeszcze w innym kontekście.
OdpowiedzUsuńTerapeuci to czasami (często?) osoby, które wykształciły swoją wrażliwość i czujność na sygnały niewerbalne na skutek tego, że sami byli wykorzystywani. W tym przypadku ich predyspozycja jest efektem dobrego przystosowania do złego środowiska - jeśli masz za ojca porywczego tyrana lub chimeryczną matkę, musisz nauczyć wyczuwać ich nastroje, by przetrwać. Podobnie rzecz ma się z innych psychologicznymi zdolnościami, np. z wykrywaniem kłamstwa. Szczególnie dobrze idzie tym osobom, dla których nauczenie się odczytywania subtelnych sygnałów było kluczowe w dzieciństwie.
Przynajmniej ja w tym kontekście rozumiałem te "dodatkowe anteny".